Rozmowa z prof. Krzysztofem Marchlewiczem

Krzysztof Marchlewicz

Krzysztof Marchlewicz

Doktor habilitowany, profesor UAM, autor m.in. książek Wielka Emigracja na Wyspach Brytyjskich (1831-1863) i Dystans, współczucie i „znikomy interes”. Uwarunkowania brytyjskiej polityki wobec Polski w latach 1815-1914.

Agata Supińska: W długiej historii naszego narodu mieliśmy do czynienia z różnymi falami emigracyjnymi. Najsłynniejszą z nich jest Wielka Emigracja z XIX w., która utworzyła dwa duże ośrodki emigracyjne we Francji i w Anglii. Jakie było oblicze ideowe emigracji politycznej w Anglii w okresie zaborów? Jak przedstawiała się ona na tle emigracji we Francji?

Krzysztof Marchlewicz

Doktor habilitowany, profesor UAM, autor m.in. książek Wielka Emigracja na Wyspach Brytyjskich (1831-1863) i Dystans, współczucie i „znikomy interes”. Uwarunkowania brytyjskiej polityki wobec Polski w latach 1815-1914.

Prof. Krzysztof Marchlewicz: Fenomen Wielkiej Emigracji po powstaniu listopadowym polegał między innymi na tym, że była to jedna emigracja rozrzucona po różnych krajach Europy i świata. Oprócz Francji i Wielkiej Brytanii, nie wolno zapominać o Belgii, o krajach włoskich, o Turcji czy Stanach Zjednoczonych. Wiązała się z tym pewnego rodzaju jednolitość ideowa tego wychodźstwa. Mam tu na myśli nie pełną zgodność programową, lecz to, że nurty polityczne, które obserwujemy wśród uczestników Wielkiej Emigracji, którzy znaleźli się we Francji czy w Belgii, rozwijają się także w Wielkiej Brytanii. W pierwszych kilkunastu latach wychodźstwo podzieliło się na cztery wielkie obozy. Po prawej stronie sceny politycznej był to obóz konserwatywno-liberalny kojarzony z księciem Adamem Czartoryskim, a po zakupieniu przez księcia Adama w 1843 r. swojej siedziby na paryskiej Wyspie Świętego Ludwika nazywany Hôtelem Lambert. Na lewo od niego, w kierunku środka, znajdowały się różnorodne środowiska tzw. „półśrodkowe”: republikanie, umiarkowani demokraci – ale odżegnujący się od nowych, socjalistycznych doktryn politycznych Zachodu. Na lewo od nich uplasował się obóz radykalniejszych demokratów, kojarzony z Towarzystwem Demokratycznym Polskim. Na skrajnej lewicy mieliśmy coś, co wyróżniało emigrację polską w Wielkiej Brytanii, czyli Gromady Ludu Polskiego, które były pierwszym tak jasno formułującym postulaty uspołecznienia własności środków produkcji obozem politycznym Wielkiej Emigracji. W klasycznym okresie istnienia Wielkiej Emigracji funkcjonowały zatem cztery środowiska: socjalistyczne Gromady Ludu Polskiego, demokraci z Towarzystwa Demokratycznego Polskiego, „półśrodkowcy” z Konfederacji Narodu Polskiego, czy Zjednoczenia Emigracji Polskiej oraz polscy konserwatyści wpatrzeni w księcia Adama. To, co działo się później, polegało na zanikaniu centrum, a pozostawaniu w grze konserwatystów księcia Czartoryskiego oraz szeroko rozumianej lewicy Wielkiej Emigracji.

 

Skoro wspomnieliśmy o tej symbolicznej postaci Wielkiej Emigracji, jaką był książę Adam Jerzy Czartoryski, chciałam zapytać jaką rolę odegrał on na gruncie emigracji politycznej w Wielkiej Brytanii? Był on taką osobą, której udawało się mobilizować polityków brytyjskich i inspirować do zajmowania się sprawą polską, do pisania o niej. Czy wynikało to tylko i wyłącznie z jego własnych umiejętności i kontaktów osobistych, czy też musiał wykorzystywać jakieś dodatkowe zachęty, bardziej pragmatyczne narzędzia, żeby tą sytuacją polską Brytyjczyków zainteresować i im ją przybliżyć?

 

Tu otwiera się bardzo szerokie pole refleksji. Książę Adam Jerzy Czartoryski to postać wyjątkowego kalibru jak na polską politykę wieku XIX. Jak Pani wie, Czartoryski był w szczególny sposób związany z Wielką Brytanią, gdyż część swojej młodzieńczej edukacji odbywał na Wyspach Brytyjskich. Także dlatego można go nazwać jednym z czołowych polskich anglofilów. Był zapatrzony w brytyjskie rozwiązania ustrojowe, gospodarcze i próbował przeszczepiać je na grunt polski na długo przed powstaniem listopadowym, a nawet przed utworzeniem Księstwa Warszawskiego. To, że Adam Jerzy Czartoryski po upadku powstania listopadowego początkowo związał się z Anglią, nie było więc rzeczą przypadku, ale wynikało z jego wcześniejszych kontaktów z tym krajem, edukacji, zainteresowań oraz formacji intelektualnej. Po 1831 roku Czartoryski chciał zresztą osiąść w Anglii i, jak wspomina Niemcewicz, „z małym tłumoczkiem, obdarty ze wszelkiego majątku” najpierw pojawił się w Londynie. Względy materialne, zdecydowanie wyższe koszty życia w Anglii spowodowały, że książę Adam ostatecznie osiadł w Paryżu. Jednak Londyn pozostał kluczowym partnerem w międzynarodowej rozgrywce politycznej, którą Czartoryski usiłował prowadzić. W rozgrywce tej odwoływał się do zróżnicowanego instrumentarium metod i środków. Wykorzystywał dawne kontakty, uruchamiał przyjaciół – Anglików, Szkotów, Irlandczyków, którzy odwiedzali Czartoryskich w Puławach jeszcze w dobie Królestwa Polskiego. Odnawiając kontakty towarzyskie swojej rodziny, pukał do drzwi bardzo wielu możnych i wpływowych Brytyjczyków. Oczywiście znacząco ułatwiała mu to jego pozycja społeczna. Anglia wieku XVIII i XIX była krajem dalekim od egalitaryzmu społecznego. Była krajem, w którym przynależność do ścisłej elity miała ogromne znaczenie, toteż księciu Czartoryskiemu o wiele łatwiej było dotrzeć ze swoimi racjami na szczyty brytyjskiej polityki, niż innym polistopadowym emigrantom. Próbując oddziaływać na polską politykę Londynu Czartoryski prowadził też doskonale zorganizowany lobbing w westminsterskim parlamencie i na jego obrzeżach. Za pomocą prasy, akcji mityngowej oraz poprzez powstające w Wielkiej Brytanii towarzystwa polonofilskie, mobilizował angielską opinię publiczną w propolskim duchu. Podejmowano nawet działania mające na celu kreowanie określonych faktów dokonanych. Mam tu na myśli słynną wyprawę szkunera „Vixen”, który Czartoryski, w porozumieniu z kilkoma brytyjskimi znajomymi, wysłał w połowie lat 30. XIX w. na Morze Czarne. Wysłał go właściwie nie po to, by dostarczyć broń czy pomoc Czerkiesom walczącym z Rosjanami na Kaukazie, ale po to, by ten szkuner wpadł w ręce Rosjan, co miało sprowokować kryzys w stosunkach brytyjsko-rosyjskich. Czartoryski stosował więc bardzo różnorodne narzędzia dyplomatyczne (czy para-dyplomatyczne) celem oddziaływania na Wielką Brytanię w propolskim duchu. Dzięki temu sprawa polska nie traciła aktualności w polityce międzynarodowej, a ponadto przez kilkadziesiąt lat rząd brytyjski subsydiował działalność polskich emigrantów, którzy schronili się na Wyspach. Gdyby nie akcja propagandowa, którą prowadził książę Adam Jerzy Czartoryski nie byłoby to możliwe.

 

Wspomniał Pan już o Hôtelu Lambert, założonym przez księcia Czartoryskiego, który skupiał środowisko emigracji polskiej we Francji. Jak, Pana zdaniem, można by ocenić skuteczność działania Hôtelu w Wielkiej Brytanii? W jaki sposób wpływało na kształtowanie się tamtejszej opinii publicznej? Czy poza sympatycznymi gestami wsparcia uzyskiwanymi ze strony części brytyjskiej klasy politycznej, udało się się uzyskać coś, co konkretnie sprawie polskiej pomagało?

 

Myślę, że najistotniejsze było to, że dzięki działaniom księcia Adama Czartoryskiego i jego współpracowników sprawa polska w latach 30., 40., 50. i 60., czyli bez mała przez cztery dekady, nie schodziła z agendy polityki europejskiej. Przez cały ten okres była problemem, nad którym pochylali się najważniejsi politycy. Patrząc z perspektywy czasu możemy ocenić, że nie przełożyło się to na jakieś zdecydowane działania, które przyniosłyby nam określone korzyści. Jednak wówczas była to ciągle sprawa aktualna, sprawa niezałatwiona, sprawa czająca się na agendzie politycznej każdego kryzysu europejskiego – co dawało Polakom i szanse, i niegasnącą nadzieję. Kiedy zabrakło księcia Czartoryskiego (który umiera w 1861 roku), kiedy zabrakło ludzi tamtego pokolenia, mających tak łatwy dostęp do polityków brytyjskich, francuskich czy belgijskich, kiedy nadeszły czasy epigonów Wielkiej Emigracji, mniejszego już kalibru politycznego i intelektualnego, sprawa polska na kilka dekad znika z agendy międzynarodowej i przestaje wzbudzać to samo zainteresowanie w oczach opinii publicznej Zachodu.

 

Sprawa polska i działalność polskiej emigracji na Wyspach Brytyjskich odnajdywała większe zainteresowanie raczej wśród ugrupowania wigów czy torysów? Który grunt był bardziej podatny na zajęcie się kwestią polską? Czy pokrewieństwo ideowo-polityczne oraz przywiązanie do tradycji miały znaczenie czy decydowały bardziej pragmatyczne interesy?

 

Księciu Adamowi Czartoryskiemu bardzo zależało na tym, aby sprawa polska nie stała się w Anglii przedmiotem rozgrywek partyjnych. Chciał przedstawiać ją głównie na płaszczyźnie moralnej i prawa narodów. W jednym z listów, który książę wysłał do Władysława Zamoyskiego udającego się do Anglii w 1832 roku, ostrzegał go, by nawiązując współpracę z liderem Irlandczyków Danielem O’Connellem, nie naraził na szwank kontaktów z politykami angielskimi. Czartoryskiemu chodziło o odpartyjnienie sprawy polskiej – i to się w dużej mierze udało. W składzie Literackiego Towarzystwa Przyjaciół Polski (czołowej propolskiej organizacji wiktoriańskiej Anglii) widzimy i polityków konserwatywnych, i liberałów, i polityków irlandzkich. Widzimy wśród nich katolików, protestantów, przedstawicieli bardzo różnych grup czy warstw społecznych. Oczywiście ideał Czartoryskiego nie zostało zrealizowany w stu procentach. Dla konserwatystów brytyjskich Polacy, jako przedstawiciele nurtu kontestacji europejskiego status quo, zawsze byli trochę podejrzani. Wiceprezes Literackiego Towarzystwa Przyjaciół Polski lord Dudley Stuart, który pod koniec listopada każdego roku rozsyłał zaproszenia na obchody kolejnych, regularnie organizowanych rocznic wybuchu powstania listopadowego, odbierał czasem odpowiedzi od konserwatywnych polityków, w których ci informowali, że nie zamierzają czcić rocznicy żadnej rewolucji. Bo tak niektórym brytyjskim konserwatystom kojarzyło się polskie powstanie. Środowisko konserwatywne było na pewno bardziej nieufne w stosunku do Polaków, aniżeli środowisko wigów, co nie znaczy, że konserwatyści nie wspierali w parlamencie niektórych propolskich wniosków. W Anglii XIX wieku, czyli w kraju, w którym urodzenie i stan posiadania znaczyły bardzo wiele, i którego elita polityczna była elitą raczej zachowawczą, Polakom niełatwo było więc działać i informować o sprawie polskiej. Znacznie łatwiej rozmawiało się z wigami, niż z torysami, ale ze wszystkimi próbowano. Warto przy tym zwrócić uwagę na pewną komplementarność polskich wysiłków. O ile obóz księcia Czartoryskiego „obstawiał” ówczesną elitę polityczną głównego nurtu (zarówno konserwatywną, jak i liberalną), to inne skrzydła polskiej emigracji, takie jak Gromady Ludu Polskiego czy Towarzystwo Demokratyczne Polskie, kontaktowały się z brytyjskimi kontestatorami – z działaczami robotniczymi, a nawet z czartystami. Wśród tych ostatnich znany był Bartłomiej Beniowski, który przez pewien czas pełnił nawet funkcję wojskowego instruktora, przygotowującego ich do siłowej konfrontacji z rządem.

 

Tak jak już Pan wspomniał, środowisko emigracji polskiej we Francji było podzielone na radykałów i bardziej konserwatywne środowisko. Czy w Wielkiej Brytanii również był taki podział?

 

Zdecydowanie tak. Poziom emocji politycznych we Francji był bardzo podobny, jak na Wyspach Brytyjskich. W tych dwóch państwach mieliśmy do czynienia właściwie z tą samą strukturą polskiej emigracji, dzielącej się na skonfliktowane ze sobą prawicę, centrum i lewicę.

 

Czy te obozy ścierały się ze sobą?

 

Bardzo mocno. To była nie tylko dyskusja na słowa, ale również pojedynki na kije i pięści. Zjawisko przemocy fizycznej, jakie obserwować można wśród emigrantów polskich na Wyspach Brytyjskich, było w dużej mierze uwarunkowane względami politycznymi. To, że wspomniany już tutaj najwybitniejszy angielski polonofil wszechczasów lord Dudley Stuart został w 1843 roku napadnięty i uderzony kijem przez polskiego emigranta Michała Nowaka, było niczym innym jak efektem zarzutów kierowanych przeciwko Stuartowi ze strony lewicowo-demokratycznych kręgów emigracji, że faworyzuje środowisko czartoryszczyków. Być może w wymiarze politycznym była to prawda, jednak dla Stuarta, który z oddaniem angażował się w działalność charytatywną na rzecz wszystkich polskich wychodźców, było to zarazem głęboko krzywdzące. Cała jego działalność charytatywna była ukierunkowana na emigrację polską w ogóle, a nie tylko na jej prawe skrzydło. Poważny spór polityczny pozostał zresztą niezaleczony do samego końca istnienia Wielkiej Emigracji. Oprócz ostrych polemik, przechodzących niekiedy w obrzucanie się inwektywami, czasami owocował on aktami przemocy fizycznej. Pod tym względem Wielka Emigracja w Anglii bardzo przypominała tę we Francji.

 

A więc życie Wielkiej Emigracji na Wyspach toczyło się w rytm tego, co się działo w Paryżu? Czy emigracja brytyjska podążała za tym, co działo się we Francji czy też działała całkowicie niezależnie, a wszelka zbieżność była przypadkowa?

 

Zbieżność między emigracją brytyjską a francuską polegała na tym, że i tu i tam polemizowały ze sobą republikańska, a czasami socjalistyczna lewica z monarchistyczną i konserwatywną prawicą. Tak samo wygląda to we Francji, jak w Wielkiej Brytanii, jednak nie były to procesy całkowicie tożsame. Nie było tak, że to, co działo się w Anglii stanowiło wyłącznie echo tego, co miało miejsce we Francji. Były to jednak odrębne środowiska, choć działający na Wyspach Brytyjskich liderzy często byli znani z wcześniejszej działalności we Francji. Anglia stała się od pewnego momentu swoistą odskocznią dla Wielkiej Emigracji we Francji. Jeżeli władze francuskie uznały kogoś za osobę niepożądaną czy niebezpieczną, to ostatnim przystankiem w Europie była dla niego Wielka Brytania. Wielu radykalnych polityków kończyło właśnie tam. Tadeusz Krępowiecki czy Stanisław Worcell nie zamierzali początkowo spędzać większej części wygnania w Anglii, jednak zostali do tego zmuszeni okolicznościami. Wraz z nimi na Wyspy przeniosła się część tych sporów, które zaczęły się w Paryżu jeszcze w 1832 roku. Powinniśmy też pamiętać o tym, jak funkcjonowała prasa Wielkiej Emigracji. Otóż była to prasa ogólnoemigracyjna. Czasopisma wydawane we Francji czytane były również na Wyspach Brytyjskich. Dobrym tego przykładem jest „Demokrata Polski”, jedno z najważniejszych czasopism Wielkiej Emigracji, który wychodził najpierw w Paryżu, potem w Brukseli, a skończył w Londynie. Przez cały czas było to czasopismo całego wychodźstwa, czytane w Londynie, Paryżu, Stambule czy Rzymie.

 

Jak wyglądały kontakty tamtej wielkiej fali emigracyjnej z krajem, w szczególności w okresie zaborów, między powstaniem listopadowym a styczniowym?

 

To pytanie, na które historykowi najtrudniej odpowiedzieć, ponieważ siłą rzeczy musiały to być kontakty skrywane, nie pozostawiające zbyt wielu śladów, zorganizowane tak, aby nie zostały odkryte przez władze zaborcze. Zarówno z Francji, jak i z Wielkiej Brytanii ruszali do kraju emisariusze, zwłaszcza członkowie Towarzystwa Demokratycznego Polskiego. Swoje własne kontakty mieli z krajem Czartoryscy i Zamoyscy, wykorzystujący w tym celu rodzinne związki z wielkimi rodami arystokratycznymi w Polsce. W czasach pewnego złagodzenia kursu politycznego w Prusach, a to miało miejsce po 1840 roku, niewielka część polskich emigrantów z Wielkiej Brytanii wróciła do kraju i osiedliła się w Wielkopolsce. Byli wśród nich między innymi bracia Jan i Stanisław Egbert Koźmianowie, będący później filarami wielkopolskiej pracy organicznej. Oni także zachowali pewną łączność z towarzyszami wygnania w Europie Zachodniej. Podkreślić trzeba, że próby dotarcia z emigracyjnym przekazem do kraju były bardzo ryzykowne. Wielu spośród tych, którzy znaleźli się na emigracji, pozostawało na carskich listach proskrypcyjnych. Dla nich powrót na ziemie polskie oznaczał natychmiastowe uwięzienie, a dla niektórych nawet śmierć. Powtórzę, że sposoby kontaktowania się emigracji z krajem są historykom tylko częściowo znane. Wiemy na przykład o funkcjonowaniu pewnych druków Wielkiej Emigracji z Wysp Brytyjskich w Poznańskiem, wspomina się o tym, że wydawany w Londynie przez Aleksandra Napoleona Dybowskiego „Republikanin” czytany był we Lwowie i Kamieńcu. Jakimi drogami tam docierał, kto go przewoził – pozostaje zagadką. Zauważmy wreszcie, że kontakt emigracji z krajem nie zawsze był wynikiem inicjatywy wychodźstwa. Polakom z kraju udawało się czasem wyjechać do Paryża i tam kontaktować się z przedstawicielami Wielkiej Emigracji.

 

Z którym obszarem zaborczym te kontakty były najbliższe, najlepiej utrzymywane? Z Galicją, z Królestwem Polskim czy jednak ze wspomnianym obszarem pruskim?

 

To zależało od okresu. W latach 30. całość ziem polskich pozostawała zamknięta dla jakiejś intensywniejszej penetracji ze strony Wielkiej Emigracji. Może najłatwiej było jej wtedy o kontakty z Galicją, ale były one ograniczone. W latach 40. na co najmniej kilka lat otworzyły się Prusy i były to czasy intensywnych kontaktów, dość swobodnych podróży czy wręcz osiedlania się niektórych emigrantów w Poznańskiem. Po Wiośnie Ludów Prusacy znów wprowadzili pewne obostrzenia, zmuszając część tych emigrantów, którzy zamieszkali w Wielkopolsce do wyjazdu na emigrację. Lata 50. to okres, w którym kraj pozostaje trudno dostępny dla emigrantów, choć po carskiej amnestii ogłoszonej po wojnie krymskiej część z nich wróciła do kraju. W latach 60. następują zmiany w polityce austriackiej i to Galicja staje się wówczas obszarem, który mógł w najswobodniejszy sposób utrzymywać kontakty z wychodźstwem. Nie bez przyczyny materialne dziedzictwo obozu Hôtelu Lambert znalazło ostatecznie miejsce tu, w Krakowie.

 

Wielka Emigracja to nie tylko działalność polityczna, to nie tylko działalność w sprawie polskiej, ale też normalne (i nienormalne) życie, jakie się toczyło… Ci, którzy wyjechali, nadal starali się rozwijać nie tylko w ramach wsparcia akcji polskiej, ale również we własnym zakresie. Wielka Emigracja we Francji kojarzona jest z licznymi osiągnięciami kulturalnymi. Jak to wyglądało w Wielkiej Brytanii?

 

Pokolenie, które wyruszyło na emigrację w 1831 r., to byli dwudziestoparolatkowie. Ludzie, którzy mieli przed sobą całe życie i próbowali je na wychodźstwie jakoś organizować. Przez kilka pierwszych lat Wielka Emigracja miała nadzieję na szybki powrót do kraju i żyła w poczuciu pewnej tymczasowości. Kiedy wygnanie zaczynało się przedłużać, w drugiej połowie lat 30. dla wielu z nich stało się oczywiste, że powrót do ojczyzny nie będzie łatwy, nie będzie powrotem szybkim, triumfalnym i radosnym. Wtedy zaczyna się wrastanie w brytyjską społeczność. Polacy zaczynają się żenić z Angielkami, Szkotkami i nielicznymi Polkami, które znalazły się na emigracji. Emigranci próbują usamodzielniać się zawodowo, żyć nie tylko z rządowych zasiłków. Zaczynają się dokształcać, próbują zdobywać jakieś posady. Trzeba przyznać, że w Wielkiej Brytanii nie obserwujemy aż tak spektakularnych karier naukowych, artystycznych czy literackich jak wśród Polaków przebywających we Francji. Są jednak przykłady całkiem udanego odnalezienia się w życiu publicznym. Można tu wspomnieć Waleriana Krasińskiego – płodnego publicystę piszącego w języku polskim i angielskim, cenionego i nagradzanego na Wyspach Brytyjskich. Karol Szulczewski, który założył tam szczęśliwą rodzinę, najpierw pracował jako sekretarz Literackiego Towarzystwa Przyjaciół Polski, a potem przez wiele lat jako urzędnik średniego szczebla w Ministerstwie Wojny. W miarę gaśnięcia nadziei na szybki powrót do kraju, obserwujemy zatem wśród emigrantów w Wielkiej Brytanii pewne procesy dostosowawcze. Nie była to klasyczna asymilacja, bo Polacy nie chcieli w pełni zasymilować się z tamtejszą społecznością. Nie chcieli przestać czuć się Polakami.

 

Czy można powiedzieć, że Ci Polacy, którzy osiedlili się ramach emigracji na Wyspach, oprócz lobbowania za sprawą polską, mieli w jakiś sposób wpływ na kształtowanie się wewnętrznej polityki w Wielkiej Brytanii czy też ich działalność była za słaba i nie byli w stanie wywierać wpływu na tamtejszą politykę?

 

Myślę, że to drugie Pani przypuszczenie jest bliższe prawdy. To było zaledwie kilkaset osób w morzu kilkudziesięciu milionów Brytyjczyków. Wielka Brytania, a dokładnie angielska klasa polityczna była wtedy do tego stopnia skupiona na własnych problemach, że głos owej garstki Polaków był słabo słyszalny. Zdecydowanie przegrywaliśmy z kwestiami reformy wyborczej, z kwestią irlandzką, z kwestią uposażenia Kościoła anglikańskiego, czy problemami robotniczymi. Ogół Anglików żył własnymi sprawami, sprawami ich światowego imperium. Kwestia polska, owszem, czasami rodziła pewne zainteresowanie, ale na co dzień pozostawała raczej na marginesie brytyjskiej uwagi. Profesor Leslie zwrócił kiedyś uwagę, że w 1863 roku, kiedy cała polska emigracja próbowała zainteresować Zachód powstaniem styczniowym, petycje do angielskiego parlamentu dotyczące obniżania składki za ubezpieczenie ogniowe podpisało znacznie więcej osób, niż petycje w sprawie polskiej.

 

To dotyczyło elity politycznej, czyli grupy w jakiś sposób zainteresowanej sprawą polską. Czy można rozumieć, że klasa robotnicza nie była nawet z nią zaznajomiona?

 

Zaznajomiona bywała, szczególnie jeśli chodzi o liderów brytyjskiego ruchu robotniczego. Mieli oni kontakty z Gromadami Ludu Polskiego, z działaczami Towarzystwa Demokratycznego Polskiego. Środowiska te próbowały docierać do angielskich robotników z propolskim przekazem i dzięki temu niektórzy czartyści, czy związkowcy wyrażali pewne zainteresowanie sprawą polską. Rodzi się jednak pytanie: czy propolskie stanowisko jakiejś organizacji lub związku zawodowego było wyrazem opinii wszystkich ich szeregowych członków, czy wyłącznie kilkunastu liderów, którzy zetknęli się w Londynie ze Stanisławem Worcellem albo Tadeuszem Krępowieckim? Podejrzewam, że raczej to drugie.

 

Jak generalnie oceniłby Pan znaczenie polskiej emigracji okresu zaborów dla polskiej polityki – jak ta emigracja na wyspach wpłynęła na polskie myślenie? Czy była to dobra szkoła politycznego myślenia i działania, która w jakiś sposób skłaniała Polaków do realizmu politycznego?

 

Emigracja to nie tylko wkład w polską myśl polityczną, choć ten był niewątpliwie znaczący. Trudno sobie wyobrazić polską myśl demokratyczno-republikańską wieku XIX bez manifestów Towarzystwa Demokratycznego Polskiego. Równie trudno wyobrazić sobie polską myśl socjalistyczną bez Gromad Ludu Polskiego i ich dokumentów. Emigracja to jednak nie tylko idee, to nie tylko wolna agora, w przestrzeni której ujawniać można było myśli i poglądy, których nie wolno było artykułować w kraju. Pamiętajmy, że emigracja była miejscem fizycznego schronienia wielu przywódców polskiego ruchu niepodległościowego. Gdyby nie możliwość udania się na wychodźstwo, wielu z nich trafiłoby na Syberię albo pod szubienicę, definitywnie tracąc możliwość dalszej walki. Emigracja była także miejscem rodzenia się wielu inicjatyw militarnych, dających świadectwo żywotności sprawy polskiej. To, że w XIX-wiecznej Europie nie było kryzysu międzynarodowego, któremu nie towarzyszyłaby przynajmniej myśli o powołaniu do życia polskiego legionu, to też jest zasługa emigracji. Emigracja to ludzie i środowiska latami współfinansujące cały szereg niepodległościowych działań – legalnych i nielegalnych – w kraju. Emigracja wniosła wreszcie niemożliwy do przecenienia wkład w polską kulturę. Roli, znaczenia i wagi dokonań Wielkiej Emigracji szukałbym zatem nie tylko w dziedzinie myśli politycznej, ale na bardzo wielu różnorodnych polach.

 

Tekst powstał w ramach projektu Ośrodka Myśli Politycznej Emigracja polityczna. Przypadek polski. Dofinansowano ze środków MHP w ramach Programu „Patriotyzm Jutra”. Tekst dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska. Pewne prawa zastrzeżone na rzecz Autorów i Ośrodka Myśli Politycznej.