Polska poza krajem

Walerian Kalinka

Walerian Kalinka

Walerian Kalinka

1826-1886, historyk i publicysta, jeden z czołowych przedstawicieli krakowskiej szkoły historycznej.

W więzieniach cytadeli warszawskiej zamknięci po celach więźniowie, gdy po długim, nużącym milczeniu szelest w sąsiedniej izbie posłyszą, zbliżają się do ściany, nadstawiają ucha i cichym, miarowym pukaniem dają znać o sobie. Tym językiem tajemniczym, teraz jeszcze, rozmawiają między sobą rozćwiartowane dawnej Polski ziemie; ich głosu słuchamy pilnie, o ile rozumiemy, powtarzamy go towarzyszom wygnania. Do tej cichej, więziennej rozmowy i my dzisiaj przyłączyć się chcemy. Z różnych stron polskiej cytadeli, gdy nas dochodzi coraz to żywsze pukanie, współwięźniom, współtowarzyszom niedoli, i my pragniemy odpowiedzieć.

Walerian Kalinka

Walerian Kalinka

1826-1886, historyk i publicysta, jeden z czołowych przedstawicieli krakowskiej szkoły historycznej.

I

 

Lat temu trzydzieści, kiedy dziesięć tysięcy Polaków wyszło razem z kraju, była emigracja treścią i duszą narodu; unosząc skargi i nadzieje Polski, uniosła i jej siły. Naród w żałobie i boleści pogrążony, zdając na swych pierworodnych świadectwo życia, zdał zarazem i swoje życie; ich myśli i uczucia przyjął za swoje; ich pieśni, które znękanym powtarzał głosem, były dla niego prawem zakonu. Piętnastoletnia historia emigracji ogarnia, rzec można, w zupełności, współczesną całej Polski historię. I dopiero, gdy nowe próby, ale i nowe nieszczęścia urok wychodźstwa rozwiały, gdy na niebie emigracyjnym gasnąć zaczynały świetne gwiazdy, a w rozdzielnych prowincjach wypłynął szereg nowych praw i potrzeb, które miejscowych wymagały obrońców, wtedy dopiero naród ocknął się ze swojej martwości i życiem własnym żyć począł. A gdy później część naszych inwalidów wróciła do Polski i w swej schorzałej przed bracią stawiła się niemocy, kraj ich widokiem boleśnie zdziwiony, stracił do reszty swą ufność; w miejsce dawnej, zbyt łatwej wiary w nieomylność wychodźstwa, zbyt prędko nastała niemal zupełna niewiara.

Niejeden w kraju naszym już dziś przekonany, że emigracja złożona z ludzi, „co kiedyś żyli w dostatkach, a wszystko za kraj stracili”, stanowi garstkę nędzarzy, gdzie mniejsza nędza większą nędzę wspiera, garstkę popiołów tych, co już pomarli, i drobny zastęp tych, co żyjąc jedynie przeszłością, w której czynny brali udział dla kraju, dla przyszłości już wcale nie żyją. Tę ciszę wieczorną rozpamiętywania, jeśli niekiedy coś przerwie, to w mniemaniu niejednego chyba echo jakiejś waśni nieskończonej, chyba wybuch drażliwości niewygasłej; rzecz to przecież tak zwyczajna w domach starców „szczątków wielkiej armii”, którzy i nic nie zapomnieli i niczego się nie nauczyli! Reprezentacja, przypominanie Polski Europie i inne podobne wyrazy, które i w kraju słyszeć się dają o emigracji, chociaż ich znaczenia mało kto dochodzi, przedstawiają tam piękną zapewne dążność wywołania u obcych współczucia, ale nie tyle dla nieszczęść ojczyzny, co dla nędzy zwalczonych jej synów. Wreszcie usiłowania ku wyniesieniu jakiegoś dobroczynnego zakładu dla tych, którym dzień prawie każdy daje przytułek na cmentarzu w Montmorency: nabożeństwa, zebrania pogrzebowe, nekrologi i obchody żałobne umierających za umarłymi, dopełniając obrazu, świadczą bez wątpienia przed niejednym, że emigracja, jeśli żyje, to tylko „swych zgonów żałobą”.

Takie pojęcia o wychodźstwie szerzą się od lat kilku; czytamy je w dziennikach, słyszymy w poufnej z rodakami rozmowie. My, pisząc dziś z emigracji, nie będziemy ich przecież zbijali, bo ani udawać się nie chcemy za dostatniejszych, niźli jesteśmy rzeczywiście; ani też nie myślimy dowodzić tego, że żyjemy. Nie mamy również zamiaru przekonywania, że oprócz czci przeszłości coś więcej nas zajmuje; i że walka opinii politycznych jeszcze nas tak nie zagłuszyła, abyśmy w tym chórze niesfornym nie byli w stanie rozróżnić głosu czystego patriotyzmu. Więc nie ujmując się wcale za emigracją, bo nie o nią tu idzie, pragniemy tylko gorące a serdeczne braciom naszym w kraju posłać ostrzeżenie, aby osłabiając ufność do wychodźstwa i lekceważąc jego środki, nie uchybili pewnym, pierwszego rzędu sprawy naszej potrzebom, nie krzywdzili i wobec wroga nie rozbrajali samych siebie.

 

 

 

II

 

Najprzezorniejszy z królów polskich w XVI stuleciu, Zygmunt August[i], pisząc do królowej angielskiej, Elżbiety[ii], ostrzegał ją, aby nie dozwalała poddanym swoim posyłać Moskwie ulepszonej broni, a zwłaszcza też zdolnych inżynierów, którzy ten ród barbarzyński nie tylko na szkodę Polski, ale całego Chrześcijaństwa, w sztuce wojennej wyćwiczyli. – W trzy wieki później, cesarz Mikołaj[iii] wydając manifest przed jedną ze swych wojen szczęśliwych, wołał do całej Europy: Polacy to, wychodźcy polscy szerzą nieufność do Rosji i wzniecają przeciw niej obcych narodów nienawiść!

Tak w tej walce odwiecznej, którą Polska toczy z Moskwą, chociaż z odmianą czasów i zdarzeń zmieniała się postać walczących, ich role pozostały też same. Długo zaniedbane, zapomniane tradycje polskiej polityki podniosła na nowo emigracja, i w połowie XIX wieku, zjawiwszy się wśród obcych, po dawnemu, jeśli nie bronią, to przestrogą, służyła europejskim narodom. Trzydziestoletnia czynność emigracji, mimo błędów prawie nieuchronnych, które popełniła, mimo podziału na stronnictwa, kilku apostazji i liczniejszych może obłąkań politycznych, była, co najmniej rzec można, bardzo niedogodną dla wrogów, zwłaszcza dla Rosji. Dzięki czujności wychodźstwa, cokolwiek dzieje się na ziemi naszej ku wynarodowieniu Polski, i co Moskwa, poza granicami swymi, z cudzą krzywdą przedsiębierze, jest zaraz odkryte, ogłoszone, wyjaśnione. Historia ostatnich lat Polski, którą wrogowie nasi usiłowali wykrzywić lub puścić w niepamięć, skutkiem publikacji emigracyjnych stała się i dla Polaków jaśniejszą, i Europie lepiej wiadomą; a samejże Rosji dzieje, z kłamstw i fałszerstw oczyszczone, służą coraz bardziej za naukę i ostrzeżenie rządom i ludom europejskim. Rząd rosyjski widocznie powtarza się, wyrzekł pewien mąż stanu wielkiego znaczenia, gdy przed wybuchnięciem wojny wschodniej odczytał zbiór dokumentów z pierwszego Polski rozbioru; Emigranci polscy oczerniają Rosję, wykrzyknęła temu kilka tygodni jedna z rosyjskich na Zachodzie gazet, widząc, z jakim podejrzeniem opinia europejska przyjmuje obecnie wszystko, co od Moskwy pochodzi. – I nie przypadek to zrządził, że wychodźstwo trwa od lat tylu, a tyle miało środków szkodzenia swym wrogom; wywołała je jakaś wyższa potrzeba, jakieś głębsze, ogniem wojennym i ogniem cierpienia z samego dna wydobyte, uczucie narodowe. Bo kiedy, pod koniec r. 1831, kilka i dość bystrych umysłów radziło, aby wzorem barskiej konfederacji przedrzeć się na Wołoszczyznę i wojnę turecko-moskiewską na nowo zapalić, nikt myśli tej nie pochwycił, nikt nawet nie wziął jej na uwagę: wszyscy jakby instynktem popchnięci, dobrowolnie przyjęli tułactwo, i wszyscy na zachód ruszyli.

Jakaż ich gwiazda tam wiodła?… Ostatnim kraju podziałem z listy żyjących wymazany, wśród walki od państw i rządów odepchnięty, naród nasz, czego zbrojnym wysileniem nie dostąpił, to swoim synom kazał zdobywać przez trudy i boleści wygnania. Nie należała Polska do rodziny państw europejskich: pozbawiona rządu, wspólnej administracji i służby zagranicznej, wydawała się zbiorem licznych prowincji, które na radach europejskich miejsca otrzymać nie mogły. Było więc zadaniem emigracji odtworzyć, w oczach świata, tę Polskę jako osobną, polityczną społeczność: przypomnieć, że w przeszłości była niepodległym narodem, przekonać, że nim w przyszłości być może. I w istocie, ledwo na Zachód przybyli, jedni z wychodźstwa poczęli ją ukazywać wzburzonym ludom jako ideę nowych czasów i potrzeb, którą zmieniona postać świata musi kiedyś uwydatnić: drudzy nie czekając gwałtownych przemian, szukali, jak ją wprowadzać od razu, wedle czasu i okoliczności, w istniejące Europy stosunki i prawa nasze o ich prawo publiczne zaczepić. Trudne to były, nad wyraz mozolne i często bezowocne starania; a jednak, gdyby one poprzedziły naszą ostatnią wojnę, gdyby rok 1830 zastał był na Zachodzie polską emigrację, może by inszy wypadł rezultat dziewięciomiesięcznych bojów. Praw Polski, nieprawości Moskwy, Europa lepiej świadoma, nie przypatrywałaby się z taką obojętnością krwawym zapasom uciemiężonego narodu; tonącej ofierze może by inszy podała ratunek niż owo słowo, z odległego rzucone brzegu, że jej utonąć nie pozwoli. A prowadząc dalej to przypuszczenie, dodamy: że równo z Europą może by i Polska była ostrzeżoną, że i w kraju naszym znalazłoby się wówczas więcej doświadczenia, więcej ludzi oswojonych z życiem wolnego narodu, ze służbą polityczną, z warunkiem niepodległości.

Nie udało się wysłannikom powstającej Polski, chociaż armia nasza jeszcze zwycięskie zdobywała laury, otrzymać w angielskim parlamencie w r. 1831 choćby jedno słowo współczucia i upomnienia się za nami[iv]. Ale w piętnaście lat później sympatia już tak bardzo była dla nas rozbudzoną, że fakt daleko mniejszego znaczenia – zabór Krakowa – wywołał w tym samym parlamencie dyskusję, która trwała trzy dni. A nie tylko tym razem odezwali się za Polską mówcy słynni i dostojni; za każdym gwałtem na Polsce świeżo dokonanym powtarzały się ich odezwy i protestacje, i tak angielscy jak francuscy ministrowie oświadczali, że stan obecny w polskich prowincjach jest bezprawiem, że go żadnym traktatem nie można usprawiedliwić, że kwestia polska, jak była przed rokiem 1815, pozostaje i nadal niezałatwiona. Dzisiaj to wszystko poszło w niepamięć, jakby do niepowrotnej należało przeszłości, a przecież, chociaż umilkły głosy niegdyś tak wymowne, choć skarg i żalów Polski nikt w Izbach ani na mityngach nie opowiada, i dawna obojętność na chwilę zapanowała, niestracone to bynajmniej dla narodu zdobycze. Ze skarbu z takim trudem zebranego przyszłość skorzysta; i kiedy chwila szczęśliwsza nadejdzie, wraz z echem głosów dziś zapomnianych, wróci się obraz spełnionych na Polsce bezprawi i pamięć ogłoszonych za nią protestacji. 

 

III

 

Było to zaprawdę piekielną Moskwy zręcznością, zagarnąwszy ogromne przestrzenie dawnej, polskiej Rzeczypospolitej, jej cząstki mniejsze rzuciła na pastwę sąsiadom niemieckim, jakby dla wspólnictwa popełnionej zbrodni, jakby na straż własnego zaboru. I jeśli o ten węzeł fatalny, na grobie Polski zamotany, rozbija się dotąd nasza sprawa w sferach zewnętrznej polityki, tu w nim także nasze życie wewnętrzne, jedność i zbiorowe działanie znajduje najcięższą, najniebezpieczniejszą zawiłość. Trzy rządy, cztery odmienne administracje i kilka z sobą niezgodnych systemów wychowania, które ciążą na ziemi naszej, sprawiły, że wielki interes Polski w kraju łamie się wciąż na różne, cząstkowe zadania, i że prąd życia narodowego, z swojego wyparty łożyska, w cichych i ścieśnionych rozpływa się strumykach. Każda z ziem naszych, do obcego przykuta organizmu, musi weń wchodzić, w nim się zagłębiać dobrowolnie, choćby dlatego, aby się kiedyś tym pewniej oderwać; musi od wspólnej odwracać się jedności, aby zachować jej cząstkę u siebie; musi domowe wznosić kaplice, gdy wielka świątynia zawarta. Więc dla jednej, Polska to Poznańskie, a jej zadaniem ziemię zasłonić od Niemców; dla drugiej, Polska to Królestwo, jej sprawą główną obywatelskie ocalić majątki: dla trzeciej, Polska to Galicja, a jej przeważnym interesem pogodzić się z włościanami i zabezpieczyć Unię[v]; dla czwartej, Polska to step, i ona tam ginie w burzanach, bo ludzie w nich siebie nie widzą, nie słyszą; dla piątej i szóstej, Polska to Litwa i Żmudź, a tam już nie ciało, ale duch woła przede wszystkim ratunku. I tak, rozliczną uciśniony niedolą, podobny jest naród polski do grona ludzi schorzałych, którzy nic uradzić, nic razem zdziałać nie potrafią, bo każdy swoją chce naprzód opowiedzieć i wyleczyć chorobę; podobny jest także do domu, na którym dach zajął się pożarem, a żaden z mieszkańców nie bieży z obroną, bo każdy strzeże swojego mienia i swojej rodziny.

Wpośród takiego rozgrodzenia sił i walczących obozów, gdzież znaleźć punkt dość wysoki, aby z niego objąć całej Polski przestrzeń, aby na nim zatknąć sztandar zarówno drogi dla wszystkich? Któryż gród może być dzisiaj wspólną nam stolicą i która ziemia twierdzą dla wrogów tak niedostępną, iżby naród cały powierzył jej swój skarb nieoceniony, swą arkę przymierza: myśl o swej niepodległości? Dopóki Polska w niewoli i rozdziele, póty poza krajem tylko płonąć może w całym blasku ta święta miłość Ojczyzny, nietłumiona widokiem wrogów, niekrzywiona pragnieniem zemsty, czysta od nienawiści, wolna od prowincjonalizmu, w który tam koniecznie popaść muszą ludzie choćby najlepszej woli, najszczerszego uczucia, a przecież niemi i głusi na wszystko, co opodal nich żyje, cierpi i walczy. Tylko poza krajem żyć i rozwijać się może patriotyzm, który całość Polski i każdego jej zakątka ogarnia, wyswobodzony z wpływów i zachodów, co go w kraju pętać muszą, daleki od jarzma, co go tłoczy; tylko poza krajem może on nie mieć „postaci skromnej jak wąż wystygły”, może nie być „jak otchłań w myśli niedościgły”, i przed każdym i o każdej porze okazać się śmiało, spokojnie, bezpiecznie. I tylko też poza krajem, między dobrowolnymi dla Polski wygnańcami, duch Polski potrafi i na zewnątrz zdobyć dla siebie uznanie, i wewnętrznie rozrastać się i dojrzewać.

Rozćwiartowanych części związaniem, rozstrzelonych dążeń ogniskiem, całego narodu treścią i wyrazem jest, a przynajmniej powinna być, ta Polska poza krajem, emigracja. Punkt to środkowy, gdzie spotkać się mogą i zrozumieć Poznańczyk z Ukraińcem, Białorusin z Krakowianinem: polityczna to i duchowa federacja, przez którą polskie ziemie i cios niejeden zdołają od niebie odeprzeć i niejedną szkodę zadać nieprzyjacielowi. Ta garstka Polaków, jak ją sam los i wypadki stowarzyszyły, której powołaniem i czuć potężniej, i myśleć obszerniej, jak działać może swobodniej to prawdziwe serce Polski, co w obieg wprowadza krew narodu, przetrawia w sobie wszystkie odcienia uczuć prowincjonalnych i z nich tworzy jedno życie Polski ogólnej. Ile krwi do niego z kraju przypłynie, tyle jej nazad do kraju powraca, tyle wspólnego dodaje mu ciepła, przebiegłszy i orzeźwiwszy cały organizm narodu.

 

 

IV

 

Trzydziestoletnie trwanie i działanie emigracji, wśród tylu nieprzyjaznych wpływów i odmiennych dążeń politycznych w Europie, mogłoby i dla nas swoich, i dla obcych, dość jasną być wskazówką, że też same przyczyny, co ją wywołały, dziś jeszcze są obecne, że ona posiada rzeczywiście warunki trwalszego niż jedno pokolenie istnienia. Ze wszystkich gron tułaczych, które na Zachodzie znalazły przytułek i dla swych działań podstawę, jedno tylko wychodźstwo polskie, czy większymi obdarzone zasobami, czy też przeczuciem dłuższej pielgrzymki ostrzeżone, umiało wznieść między sobą i utrwalić poważne narodowe instytucje; umiało się urządzić w osobne ciało polityczne, w osobną rzec by można prowincję. Ma emigracja sobie właściwe zadania i potrzeby, ma swoich ludzi publicznych, swe organa i swoją opinię, swój zakon[vi], literaturę, szkoły, zakłady naukowe i dobroczynne, ma na koniec swój budżet doroczny. Nie tu miejsce wyliczać zasługi tych instytucji, opowiadać po szczególe naszą służbę wewnętrzną; ale godzi się tutaj przypomnieć, że one to zapobiegły nieraz rozproszeniu sił emigracyjnych, one ducha publicznego utrzymały w czerstwości, dając przestronne, a zacne pole do działania wtedy nawet, gdy zbiegiem fatalnych wypadków wszelka pozakrajowa czynność była wychodźstwu odjęta. A chociaż nie lubimy na sprawy tego świata z mistycznych spoglądać obłoków, to jednak po głębszej rozwadze może byśmy inne jeszcze odkryli znaczenie tych zakładów emigracyjnych, z taką pracą wznoszonych i utrzymywanych. Może byśmy spostrzegli w nich tę nigdy niegasnącą, owszem, po każdej klęsce coraz to mocniej dobywającą się żywotność narodową; ale może byśmy przy tym znaleźli w nich miarę tej rządności i dzielności, jaką Polacy w swych sprawach nauczyli się już okazywać, nie przez zemstę ku wrogom ani w walce z nimi, lecz przez wyłączne zamiłowanie rzeczy publicznej i w wolnym sił swoich rozwoju!

Bądź co bądź, choćby zanadto śmiałym zdawało się to przypuszczenie i choćby emigracja, na obcym gruncie swe zakłady rozwijając, w ludzi i środki tak ścieśniona, nie mogła stawiać miary uzdolnienia politycznego w narodzie, to przecież zbyt koniecznym jest ona w sprawie ogólnej czynnikiem, zbyt ważne ma na dziś i na jutro zadanie, aby żywot swój mogła przerwać Polski odżyciem. – Są w kraju męki niewoli, są na tułactwie boleści wygnania: a jeśli w każdym z tych cierpień jest droga do ojczyzny, przy każdym jest także bezdroże. Może emigracja grzeszyć goryczą swych sądów, twardością swych wymagań, ale może też która z polskich prowincji, trudem i bojem znękana, pozazdrościłaby kiedyś losu Kurlandii, i jak Wallenrod u wrogów zapragnęła spoczynku – gdyby jej Halban[vii] dawniejszych nie przypomniał ślubów i siół wyrżniętych, i zniemczonych krajów. Więc trwać będzie, trwać powinna emigracja jako głos sumienia, dopóki Polska w niewoli, jej sztandar w ukryciu trwać musi wpośród narodów zachodnich jak „zabitego cień przyjaciela”, jawić się na ich biesiadach, w ich puchary radości mieszać swą żałość.

A jednak, nie jest już dzisiaj emigracja, czym dawniej była, hufcem potężnym, co świecił liczbą, powagą i ogniem, „pokoleniem wielkiego plemienia”, co aby świadczyć o życiu, uniosło je z sobą. Dziś na jej twarzy wyryte lat i cierpień blizny; ścieśniony to hufiec, umarłych może już więcej od żyjących. Bo też w następstwie lat i wypadków, i emigracja musi się odmieniać. Kiedy naród, jako ciało olbrzymie, śmiertelnym ugodzone ciosem, leżał martwy i znaku swej woli nie dawał, musiał głos emigracji z wielotysięcznych odzywać się piersi, aby swą donośnością milczenie kraju zagłuszyć. Lecz dzisiaj, kiedy prawie każda z ziem polskich o własnej dźwiga się mocy i emigracja nie już żyć za Polskę, ale jej życia ma tylko strzec i o nim donosić, dziś wzrost sił krajowych napełnia przerzedzone wychodźstwa szeregi i jeden pułk dzisiaj tam wystarczy, gdzie całej, przed laty, trzeba było armii. Więc choć serce się ściska na widok grobów, co tak często stają przed nami otwarte, choć oko łzą zwilżone tęsknie spogląda za odchodzącymi, to jednak emigracja swoją nie trwoży się przyszłością: krzepi ją wiara w miłosierdzie Boże i ufność w narodu uczucie. Bo dodajmy: jakkolwiek ważne są naszych prowincji zadania i wielkiej trzeba energii, aby je wypełnić, jakkolwiek szereg miejscowych obywatelskich powinności ogarnąć by mógł i wyczerpnąć wszystkie siły Polski, to jednak znajdą się nieraz, znaleźć się muszą, gorętsze czy też mniej hartowne serca, co nie pogodzą się z obowiązkami, z chwilową koniecznością, do jakich zmusza je w kraju uległość dla obcego rządu. Tym ciasno będzie, duszno, w obrębie zajęć jednego miasta czy jednej prowincji; ci przede wszystkim łaknąć będą wolnego oddechu i szerszego nieba; tym emigracja wyda się jako ptak słowiański, o którym mówi poeta, że siedząc na gór szczycie, jednym skrzydłem uderza po Morzu Czarnym, drugim po Bałtyku, Ci też w końcu, choć kraj rodzinny nad życie kochają, porzucą go przecież, puszczą się na kraniec świata: gotowi walczyć z ludźmi i z losem, w nędzy i poniewierce przeżyć długie lata, by tylko stracić z oczu widok najezdnika, a całym życiem i całym jestestwem służyć całej Polsce!

 

Walerian Kalinka (1826-1886), Historyk i publicysta, jeden z czołowych przedstawicieli krakowskiej szkoły historycznej. Urodził się 20 listopada 1826 r. w Bolechowicach pod Krakowem. Uczęszczał do krakowskiego Liceum Św. Anny. Po jego ukończeniu w 1840 r. podjął studia na Wydziale Filozoficznym UJ, następnie zaś na Wydziale Prawa, który ukończył w 1845 r. Wziął udział w powstaniu krakowskim 1846 r., blisko współpracując z jego krótkotrwałym dyktatorem Janem Tyssowskim. Przebieg ówczesnych wydarzeń przekonał go o destrukcyjnym wpływie radykalizmu rewolucyjnego na stosunki społeczne. Wszedł do redakcji założonego w 1848 r. krakowskiego dziennika konserwatywnego „Czas”. Opuścił ją jednak rychło po konflikcie z twórcą „Czasu” Pawłem Popielem, gdy ten ostatni chciał powitać przybywającego do Krakowa cesarza Franciszka Józefa I nazbyt wiernopoddańczym, zdaniem Kalinki (a także innego członka redakcji, Maurycego Manna), artykułem wstępnym. Po osiedleniu się we Francji Kalinka został współpracownikiem Hotelu Lambert, zgrupowanego wokół Adama Jerzego Czartoryskiego. Wraz z Julianem Klaczką redagował w Paryżu „Wiadomości Polskie”, jedno z najlepszych polskich pism XIX w. Mimo wysokiego poziomu gazety, zainteresowanie nią było na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych nikłe i wobec stałego topnienia prenumeratorów została ona zamknięta. W 1870 r. Kalinka przyjął święcenia kapłańskie. Ostatnie lata życia spędził w Polsce. Zmarł we Lwowie 16 grudnia 1886 r. Kalinka obowiązki duszpasterskie łączył z pracą naukową. Zasłynął przede wszystkim jako autor fundamentalnych prac historycznych o upadku Polski w wieku XVIII i próbach jej odrodzenia w dobie Sejmu Czteroletniego (Sejm Czteroletni, 3 t., 1880-1888; Ostatnie lata panowania Stanisława Augusta, 2 t., 1868). Tworzyły one zręby ważnego nurtu historiografii polskiej, nazwanego krakowską szkołą historyczną, którego zwolennicy polemizowali z poglądami Lelewela i jego uczniów, podówczas niezwykle popularnymi, a upatrującymi przyczyn upadku Rzeczpospolitej w niekorzystnym splocie wydarzeń międzynarodowych. Kalinka negował ten pogląd, wskazując na wewnętrzne przyczyny słabnięcia Polski, prowadzące do rozbiorów i jej zniknięcia z mapy politycznej Europy. Zarazem skrytykował niektóre tezy Dziejów Polski w zarysie Michała Bobrzyńskiego, idącego jeszcze dalej w potępianiu wad I RP. Napisał również m.in. historyczną polemikę z absolutyzmem józefińskim (Galicja i Kraków pod panowaniem austriackim, 1853) oraz szczytowe osiągnięcie publicystyczne Przegrana Francji i przyszłość Europy, zapowiadające złowrogie skutki zastosowania liberalnych i socjalistycznych teorii w życiu politycznym i społecznym Starego Kontynentu.

 

Prezentowany tekst jest przytoczony za: Polska poza krajem, [w:], Dzieła, t. IV, Pisma pomniejsze, cz. II, Kraków 1894, s.1-12.

[i] Zygmunt II August (1520-1572) – król Polski i wielki książę Litwy, samodzielnie od 1548 r., wybrany na króla już za życia ojca Zygmunta I Starego w 1529 r. Skonfliktował się ze sprzyjającą Habsburgom magnaterią. Popierał reformatorski ruch egzekucyjny. Zawiązał korzystny dla Polski sojusz z Turcją, Szwecją i Francją, przydatny w pierwszej wojnie północnej (1559-1570) o panowanie nad Morzem Bałtyckim, zakończonej m.in. zhołdowaniem Inflant. Przeprowadził realną unię polsko-litewską, zawartą w Lublinie w 1569 r. W niespokojnych czasach reformacji i kontrreformacji starał się zachować w Rzeczypospolitej pokój religijny.

[ii] Elżbieta I Tudor (1533-1603) – królowa Anglii i Irlandii (od 1558 r.), córka Henryka VIII i jego drugiej żony Anny Boleyn. Zmagała się z opozycją wewnętrzną, wyrosłą m.in. na polu spraw religijnych. Miało to również wymiar międzynarodowy – stanowiło istotny aspekt konfliktów Anglii ze Szkocją, Francją i Hiszpanią. Władca tej ostatniej, Filip II, próbował dokonać podboju Anglii, ale klęska tzw. Niezwyciężonej Armady pokrzyżowała jego plany (1588).

[iii] Mikołaj I Romanow (1796-1855) – car rosyjski od 1825 r., w latach 1825-1831 król Polski (Królestwa Kongresowego). Stłumił powstanie dekabrystów (1825) oraz powstanie listopadowe. Po klęsce polskiego powstania zastosował politykę represji, zniósł konstytucję Królestwa Polskiego i wprowadził Statut Organiczny, zamknął uniwersytety w Warszawie i w Wilnie. W 1846 r. wojska rosyjskie uczestniczyły w zwalczaniu powstania krakowskiego, w 1849 r. Mikołaj pomógł cesarzowi Austrii w walkach z powstaniem węgierskim. Umocnił pozycję Rosji na Bałkanach, aczkolwiek w ostatnich latach panowania doznawał niepowodzeń w wojnie krymskiej.

[iv] O poparcie dla sprawy polskiej w czasie powstania listopadowego zabiegał m.in. działający w imieniu Rządu Narodowego Aleksander Wielopolski.

[v] Tj. Kościół unicki i jego wiernych, którzy byli prześladowani przez władze carskie.

[vi] Kalinka ma tu na myśli Zmartwychwstańców.

[vii] Halban – litewski wajdelota, pieśniarz – postać z Konrada Wallenroda Adama Mickiewicza.