Mowa z 29 listopada 1844 roku

Adam Jerzy Czartoryski

Adam Jerzy Czartoryski

Adam Jerzy Czartoryski

1770-1861, książę, dyplomata, jedna z najważniejszych postaci polskiej polityki okresu zaborów.

Ile razy zdarzyło mi się do Was przemawiać, Szanowni Ziomkowie, kreśliłem Wam zawsze smutną rzeczywistość. Mówiłem o klęskach, o wadach, o winach naszych; nie mogłem się odosobnić od gorzkich wspomnień, od srogich doświadczeń i widoków, które nas zewsząd cisną i oblegają.

Adam Jerzy Czartoryski

Adam Jerzy Czartoryski

1770-1861, książę, dyplomata, jedna z najważniejszych postaci polskiej polityki okresu zaborów.

Dziś rad bym na nie zamknąć oczy, i choć raz, choć na krótko, z Wami dać się unieść rojeniom lepszej przyszłości. Nie będzie to od rzeczy obchodząc pamiątkę dnia, w którym przy wielu stratach, żalach i ciężkich zawodach, Naród nasz powziął na nowo o sobie tak świetne i słuszne nadzieje. Czternastoletnie troski wygnania nie potrafiły ich wyrwać z serc naszych, lecz nie mam zamiaru o nich mówić. Prawdziwe i że tak rzeknę praktyczne nadzieje, jakie one są w sercu każdego, niech w nim pozostaną i tam żywią płomień wyższego życia. Ich wyjawienie mogłoby być niewłaściwym i niebezpiecznym.

Co zaś do moich rojeń, pozwólcie, aby były zupełnie dowolne, niepotrzebujące rzeczywistego gruntu, i byle pozostały w granicach możebności, niepotrzebujące nawet obecnego prawdopodobieństwa; przez co też mówić o nich można bez obawy, a z wszelką swobodą.

Wyobrażam wtedy sobie (bo wolne są przypuszczenia w krainie imaginacji, do której chciejcie mi na chwilę towarzyszyć), wyobrażam sobie, że w Polsce po różnych punktach znajdują się ludzie gorącego serca, zimnej głowy, niewzruszonej stałości, niezmordowanej energii, i że ci ludzie, już dawniej z położenia swego mający wziętość u współobywateli, każdy w swoim czy powiecie, czy województwie, czy prowincji, czują się powołani do przewodniczenia braciom w świętym dziele oswobodzenia Ojczyzny. To powołanie stało się głównym celem ich życia, jedynym przedmiotem ich myśli, prac, usiłowań, poświęceń. Ludzi z podobnymi przymiotami może jest wiele, wiele w naszym kraju; ale z usposobieniem, w jakim ja wyobrażam ich sobie, dosyć by ich było kilkunastu na całą powierzchnię Polski. Byliby to jak rozstawione filary, na których się wznosił pierwszy pokład przyszłej budowy wyzwolonego Narodu.

Wielka myśl, wielkie przedsięwzięcie rozpoczęte w imię Boga i Ojczyzny, wielka miłość, niewzruszona wola są płodne w liczne sposoby i środki przez drugich niepostrzeżone, natrafiają na drogi niezwyczajne, spotykają niespodzianych pomocników, którzy nie wiedząc prawie o co rzecz idzie, ciągną razem gorliwie i pomagają skutecznie wspólnemu dziełu.

Roję więc sobie, że przy nieustannych i trafnych staraniach Przywódców, dane są zbawienne popędy w różnych kierunkach, przez które obyczaje się poprawiają, wiara się utwierdza, mnożą się zatrudnienia i zakłady chwalebne, młodzież zaczyna chronić się od zepsucia i próżniactwa, i bierze się do pracy; nadużycia względem włościan znikają, wydatki zbytkowe, dziecinne, ukracają się; oszczędność daje sposoby pomagania sprawie i zachowania w ręku gotowego zapasu, na nagłe w chwili stanowczej potrzeby. Duch publiczny podniecony różnie, a zawsze pochwalnie i pożytecznie, nabiera mocy i sam własnym czynem wyrabia i przyśpiesza życzone odmiany.

Tymczasem każdy Przywódca, na swym horyzoncie, poznaje coraz lepiej miejscowość i ludzi. Upatruje najzdolniejszych; układa w myśli, kogo do czego użyje; komu jaką rzecz, jaką rolę w danym czasie poruczy; rozważa sam z sobą różne plany, przewiduje wypadki i trudności, aby na przyszłość ujść ile można wątpliwościom, i zawczasu postanawia, jak sobie w każdym razie postąpi, jak w swym obrębie zaprowadzi karność, a gdy się zetknie ze zdolniejszym od siebie, jak ustąpi mu pierwszeństwa, wesprze go swym posłuszeństwem, i przez to da wzór najpiękniejszy rozumu i patriotyzmu. Nikt nie wie o jego myślach, o tych wewnętrznych naradach; a jednak wszystko w ogólności, jakoś podług nich mniej więcej się szykuje.

Raz Przywódcom udaje się, póki trzeba, uspokoić i hamować na czas ślepą niecierpliwość nierozważnych, których pośpieszne bez przyszłości porywania się psułyby tylko możność skutecznych usiłowań i zniweczyły najpewniejsze nadzieje Polski. Drugi raz, ich zagrzewania wyciągają z gnuśności najbardziej w niej, bojaźnią i lenistwem, zasklepionych. Zabiegi Przywódców trafiają do wszystkich klas, stanów, osób i ludności i znajdują wszędzie odpowiednie uczucia, żywione i rozżarzone ciągłym i powtarzanym prześladowaniem. Żydzi nawet, długo nieprzyjaźni i niewierni Polsce, lgnący gdzie błyszczy potęga i złoto, postrzegają swój błąd i winy. Męczeni okropnie, przez tych, którym się oddali, zwracają oczy ku Polsce, przypominają, ile im dawniej świadczyła. Pęd ducha powszedniego dochodzi i do nich, dla ich sprawy radziłby łączyć się z innymi mieszkańcami wspólnej ziemi, bo wiedzą, że w Polsce znajdą znowu bezpieczeństwo, większe jak dawniej swobody i szczerą opiekę.

Myśl o powstaniu, nigdy niewyrzeczona, krąży wszędzie, nurtuje, krzewi się i przemaga. Nigdy niewyrzeczona wszystkich zajmuje, wszystkim jest przytomna, odpoczynku nie dozwala. Działaniom na pozór najobojętniejszym, zabawom nawet, każdej chwili życia, nadaje swój urok, palący interes i jakąś wartość i zasługę.

Nie dość na tym. Ja cuda przypuszczam, cuda prawdziwe, jak w naszym Kraju: oto, że wszyscy Przywódcy, a zatem wszystkie ogniska po całym Kraju są w jednym dążeniu, trafiły i odnoszą się do jednego środka, słuchają jednej władzy i wspólnego kierunku.

Dążność dążności, płomień płomieniowi już nie szkodzą, wszystkie w tajemnym tleniu są zwrócone ku jednej stronie, aby wydać jeden wielki pożar i zapewnić spójny niewątpliwy skutek.

W taki sposób Naród dochodzi do zaufania w sobie, do pewności, że jest przygotowany do wielkiego przeznaczenia i że mu wydoła; że nie wyprzedzi pory właściwej przez fatalne i niesforne wybuchy, ale że kiedy nastaną pomyślne okoliczności Polska nie opuści ich, nie da im spełznąć bezskutecznie, i będzie umiała godnie z nich korzystać.

A teraz, Szanowni Ziomkowie, któż nam zabroni wyobrażać sobie, że te okoliczności istotnie już nadeszły, że Bóg ich dozwolił, że hasło jest wydane.

W mgnieniu oka cała Polska powstaje, nie masz piędzi ziemi, na której by się nie znalazł obrońca. Z każdego dworu, z każdej chałupy, powiedziałbym z krzaku, wybiega jakkolwiek uzbrojony zapaśnik.

Bóg szczęści pierwszym usiłowaniom. Już komunikacje nieprzyjaciela przecięte, administracje rozbite, oddziały rozbrojone, magazyny zabrane.

Najeźdźca wszędzie napadnięty nie wie, gdzie prędzej nieść ratunek. Byle powstanie było powszechne, jednoczesne, podług wspólnego planu, jednej myśli i władzy przygotowane i prowadzone (warunki wprawdzie nader trudne, zwłaszcza u nas), skutek prawie nie może być wątpliwym.

Częściowe nawet niepowodzenia zapalają do większych usiłowań. Wojna wybawcza wre, przedłuża się różnymi kolejami, lecz stałość i męstwo Narodu zwyciężają. Europa przekonawszy się, że mamy w sobie własną życia i rządności siłę, która nie da się więcej za kilka lub kilkanaście miesięcy obalić, odezwie się nareszcie ze swą mediacją, przyjdzie na pomoc, aby zatrzymać próżny wylew krwi, i uzna, ogłosi co już przez się będzie niewątpliwym, uzna, że Polacy są Narodem samowładnym, i że nikt nie ma odtąd prawa zaprzeczać im zdobytego stanowiska między innymi samoistnymi Narodami.

Jeśli podobne wypadki są w wyrokach Opatrzności, o! jakaż będzie radość tych spomiędzy nas, którzy dożyją tej świetnej, tak długo oczekiwanej epoki! Stanąć tylko na swej ziemi, na niej za swój kraj walczyć, na niej położyć kości między swoimi, przy grobie rodziców lub może straconych dzieci, już będzie błogosławionym losem!

Cóż dopiero zobaczyć, po tylu latach, wszystkie trudy, łzy, cierpienia uwieńczone chwałą i pomyślnością Ojczyzny. O! sama myśl takiego szczęścia przejmuje duszę niewymownym rozrzewnieniem, przepowiedczą wdzięcznością dla miłościwego Boga, który dozwala nam niejako przeczuwać, że co jest dziś tylko rojeniem i życzeniem wierzącego serca, zamieni się kiedykolwiek, przez jego łaskę, na rzeczywistość.

Czy z nastałym pokojem i odzyskaną niepodległością, nasze prace i obowiązki zmniejszą się lub przestaną? Powiększą się owszem. Dowiódłszy, żeśmy byli zdolni wywalczyć samowładność, trzeba będzie dowieść, żeśmy godni ją zachować, że umiemy jej użyć.

Gdyby się tylko poprzednie marzenia spełnić mogły, następne za nimi idące, stałyby się daleko bardziej do wiary podobne.

W kraju zajętym i niszczonym tak długo przez najeźdźców, nie dziw, że wiele będzie do uleczenia, do odbudowania, do zaprowadzenia. Jakikolwiek rząd w Polsce nastanie (bo rojeniom dawszy wodze, nie można być wyłącznym) i w czyimkolwiek ręku się znajdzie, ten rząd nie będzie celem, ale tylko środkiem, narzędziem do celu, do chwały i szczęścia Narodu; zajmie się natychmiast obwarowaniem jego potęgi przez dobrze urządzony systemat obronny kraju i przez ustanowienie dzielnej siły zbrojnej, prawdziwie narodowej, wystarczającej na wszelkie niebezpieczeństwa i zagrożenia; oszczędnej dla skarbu, oszczędnej drogich lat pracowitego ludu, i która by była razem dla jego pokoleń szkołą oświecenia, zacności i porządku.

Podstawą potęgi Narodów jest ich gospodarność i bogactwo. W oswobodzonej Polsce już widzimy liczne drogi i spławy, i prędkie komunikacje ożywiające nowym ruchem wszystkie jej części i łączące oba jej morza. Już industria i handel wewnętrzny, najpotrzebniejszy, najkorzystniejszy dla kraju, rozradzają w nim bogactwa; niebawem handel zewnętrzny przydaje im zachęty i pomoce swych funduszów. W miarę wzrostu bogactw krajowych wzrastają także dochody publiczne. Ich wybór umiejętny i staranny ma za prawidła nieodzowne: nie krępować nigdy swobód; nie ciążyć na małych zasobach; nie wycieńczać samych źródeł odradzającego się bogactwa.

Miasta powstają i kwitną. Mieszkańcy ich od kilku wieków zapomniani, opuszczeni, bez znaczenia, odzyskują z nadmiarem straconą wziętość, stają się pożytecznymi i ważnymi społeczności członkami.

Wszelako Polacy w moich marzeniach pozostają Narodem głównie wojennym i rolniczym. Taki charakter im przystoi. On im zachowa ich czerstwość, ich siłę przeciw obcym, ich cnoty narodowe, najcenniejsze bogactwa. Niech industria i handel stosują się szczególnie do płodów naszej ziemi i głównie do powszechnych i pierwszych potrzeb, rozlewając dostatki i wygody na wszystkie klasy społeczne. Polska w pomyślności nie przestanie strzec się zbytków, za którymi nędza wkrada się i szerzy; strzec się będzie kiedyś dla dobra samych miast, zbyt ludnych i obszernych stolic, których ogrom kryje najobrzydliwsze przywary, najsroższe biedy. Mamy tej prawdy przed oczyma dowody. Patrzymy na choroby cywilizacji; umiejmy ich uniknąć kiedyś, i gdy pora nadejdzie, zaradzić im wcześnie.

Podstawą potęgi i bogactwa narodów, podstawą wszelkiego dobra na świecie jest sprawiedliwość, prędka, pewna, bezstronna, równa dla wszystkich, która uznaje tylko prawdziwe nierówności między ludźmi, te, które wynikają z różności cnót od przywar, pracy od lenistwa, zasług od nikczemności.

Zabezpieczona wszystkim wolność osobista, a z nią własność pracy, świętsza zaiste od własności ziemi, której jest źródłem, poprowadzi niezawodnie do tej ostatniej i bez zatrzymania wielką część narodu zbyt długo upośledzoną. Czy ta odmiana ma się dopełnić musem? Boże broń.

Trudne społeczne zadania i odmiany łatwiej się dają rozplątać i zaprowadzić w narodzie mającym jeszcze więcej prostoty, mniej chciwości, mniej zepsutym jak inne, gdzie polor cywilizacji z jej korzyściami, ale też z jej niedogodnościami dalej jest posunięty.

Wyobrażam sobie, i w tym się nie omylę, że każdy Polak, aby kraj i siebie oswobodzić od obrzydłego jarzma, od długich nieznośnych cierpień, gotów będzie wszystko ważyć i poświęcić; a gdy się ujrzy z nich oswobodzonym, w swojej radości, nie uczuje się zupełnie szczęśliwym, jeśli wszyscy dokoła, na których los wpływać może, także szczęśliwymi nie będą.

Kiedy odzyskamy Ojczyznę, wszyscy ją odzyskamy; i w tej szczęśliwej godzinie nikt na ziemi naszej nie powinien być omylonym w słusznym oczekiwaniu; a jeśli własny i wolny wylew szlachetności polskiej nie wystarczy ofiarom wymaganym przez słuszność, przez dobro sprawy i Kraju, obowiązkiem będzie rządu przez instytucje finansowe nagrodzić straty jednych, wspierać prace drugich, i w to potrafić, aby żadna sprawiedliwość, należna jednej stronie, nie była opłacona krzywdą wyrządzoną drugiej. Wszakże po całym kraju, już teraz i nie czekając wyzwolenia Ojczyzny, nasi Ziomkowie usiłują osłodzić czas niewoli staraniami o polepszenie losu licznych, a mniej szczęśliwych współrodaków.

Gdy zapuszczam myśl w dalsze naszego odrodzenia lata, przekonywam się, że dla utrzymania prawdziwej sprawiedliwości, rząd i sądownictwo powinny mieć sobie prawem nakazany obowiązek dozorowania z bliska, aby pod zasłoną legalności, w układach z inąd najzupełniej wolnych, między dwoma stronami, nigdy ubogi, słaby, niewiadomy, nieletni, nie był niesłusznie uciśnionym przez bogatego, przez jak bądź silnego, przez nauczonego lub przebiegłego.

W tymże dążeniu rząd przez swój wpływ dobroczynny, przez trafne użycie oszczędności skarbu, przez roboty publiczne, przez zaprowadzenie kas stosownych i inne środki, powinien będzie bronić wszędzie społeczność od nędzy, gdziekolwiek zacznie się gnieździć. W taki sposób, zachęcając zawsze do pracy, starania rządu zmniejszać będą i miarkować nierówności, które są nieoddzielne od natury rodu ludzkiego i wynikają z samej wolności człowieka, lecz które można (i ten jest, podług mnie, jeden z najważniejszych obowiązków każdego rządu), które można łagodzić i wstrzy­mywać od wygórowanych dwóch ostateczności, bogactwa i nędzy, istniejących po innych krajach, gdzie prawo życzonej i ogłoszonej w słowach równości, w skutku zbyt dalekie jeszcze od swej zasady dopuszcza owoce.

Temu, jak świat dawnemu, wszystkich ludzkich społeczeństw złemu, zapobiegać tylko mogą, z jednej strony poczciwe usiłowania rządu, z drugiej powszechnie ugruntowana moralność i braterstwo chrześcijańskie. Gdzie prawa nie zdołają dojść, trafić może wpływ rządu, a gdzie rząd czuje się bezsilnym, tam jeszcze obyczaje, moralność i wiara zachowują i wywierają moc swoją.

Wychowanie narodowe i forma rządu zagruntują na przyszłość dobrodziejstwa uzyskane przez niepodległość: wychowanie, które przez różne stopnie i metody dojdzie do wszystkich klas społecznych; instytucje rządowe, które nie przestaną kształcić człowieka i obywatela, przez całe jego życie krajowi i bliźnim poświęcone. W instytucjach bowiem cywilnych i politycznych wyobrażam sobie, że Polska zapewni sobie razem bezpieczeństwo powszechne i bezpieczeństwo osób, siłę państwa i swobody obywatelskie, porządek i wolność, a wszędzie i we wszystkim sprawiedliwość, które to warunki szczęścia i istnienia narodów z sobą powiązane jedne drugim są niezbędne i ochraniają siebie nawzajem.

W takim składzie społecznym, każdemu podług zdolności, położenia i chęci otworzy się pole użytecznej działalności. Środkowe bowiem władze nie pochłoną lokalnych dążeń i zajęć, w różnych sferach i na każdym prawie miejscu potrzebnych, dla miejscowych pożytków i niewstrzymania ich postępu. Życie i duch publiczny rozleją się po gałęziach i aż do latorośli drzewa narodowego, skąd doskonalsze wracać będą do jego serca, do środka i tam tworzyć obraz mądrości i siły całego Narodu, jego środkową i wyższą reprezentację zajętą ogólnymi jego sprawami, jego ustawami i czuwającą nad ich rzetelnym i sumiennym wykonaniem.

Kiedy kraj porwie za broń, kiedy my do niego pobiegniemy, stanie się to pod starym godłem: za WIARĘ I WOLNOŚĆ, aby odzyskać niepodległość, aby obronić świętą wiarę ojców, zdeptaną teraz i bezwstydnie gnębioną. Za nią walczyć będziemy; w jej imię zwyciężymy. Rząd zatem, podług dawnych praw i teraźniejszych uczuć ludu, będzie zawsze szczerze katolickim; ale różność wiary, a tym mniej obrządków nie zaprowadzi różności w swobodach i w zawodzie obywatelskim. Polska utrzyma święcie wolność wyznań. Wszelako duchowieństwo katolickie od wieków prawdziwie narodowe, przez swoją głęboką naukę, przez swoją łagodność i bezinteresowność, przez natchnione usposobienie, przez święte i czyste życie, słowem przez wszystkie cnoty chrześcijańskie i przez nauczanie ich wymową i własnym przykładem, nabędzie takiej, bez szukania jej, w swej pokorze przewagi, taki wpływ wolny nad umysłami wywrze, że z latami zmniejszać się i znikać będą pomału różności religijne, i Polska dążyć będzie do coraz większej i szczęśliwej kiedyś jedności uczuć, myśli i wiary.

Przebiegając, w moich marzeniach, wszystkie części rządowe, nie opuszczę między nimi i stosunków z innymi krajami. Wyobrażam sobie, że w oswobodzonej Polsce one nie będą prowadzone samą tylko zasadą własnego interesu, jedynie teraz rządzącą dyplomacją europejską, ale że w naszej polityce wdzięczność, szlachetność, obowiązek wspierania ile można rozsądnie słabych, przykładania się do dobra drugich, do dobra ludzkości, będą miały swoją należytą wagę.

Nieprędko nam wyjdzie z pamięci, żeśmy byli w nieszczęściu, i że interes własny ślepo słuchany przez możnych i szczęśliwych, głuchy jest nad wyższe powody, a skory do odrzucania skarg i żądań nieszczęśliwego. Doświadczenie nasze w tym względzie posłuży nam tylko do własnej poprawy; a nigdy nie zapomnimy przysług odebranych i doznanej długiej, szczodrej i szlachetnej gościnności. Miło będzie czuć się w możności wywiązania się, przez wzajemne przysługi, z długu wdzięczności i ustalenia przez obopólne korzyści związków coraz ściślejszych z krajami, które w złych nawet naszych kolejach zachowały nam swoją przychylność. Będziemy wołać do przyjaciół, co nas w nieszczęściu pocieszali, aby nas w szczęściu odwiedzili i odebrali na ziemi polskiej radosne nasze i serdeczne podziękowania.

Dla naszych pobratymców, którzy jak sobie wyobrażam, dzielnie nam w walce pomogą, dochowamy ścisłą braterską przyjaźń i wierną wzajemność. Kto wie, czy nawet Moskwa i tak nazwana Ruś Czarna i Wielka nie przejrzą prawdy, nie poznają, że ich pomyślność nie jest w istocie na naszym nieszczęściu oparta, że ich swobody nie mogą zrodzić się ani zakwitnąć przy naszym jarzmie. Z chęcią podalibyśmy serca tym, którzy by nareszcie pojęli, że dla nich chwalebniej jest i użyteczniej mieć z nas przyjaciół i sprzymierzonych, jak zażartych nieprzyjaciół, w więzach zawsze bliskich skruszenia. Naówczas nadejdzie może owa wieloma głosami przepowiadana epoka szczęśliwego pokoju i przyjaźni przymierza między wszystkimi narodowościami szczepu słowiańskiego, z których każda z osobna cieszyć się będzie swobodnie odzyskaną swą niepodległością.

Od rojeń szczęścia nie rad bym dziś wracać do smutnej rzeczywistości i mówić wam o srogich, coraz nowo wymyślanych prześladowaniach bez końca, których opisy tak wzdrygają każdego, co je słyszy, iż wielu nie chce im dać wiary. A jednak to, co się dzieje w naszym nieszczęśliwym kraju, naga prawda sto razy okropniejszą jest od wszelkich słyszanych opisów. Ale do tych klęsk, od lat kilkunastu i więcej, ciągłych i codziennych, fizyczne klęski w tym roku dodały swoje okropności. Rzeki u nas wezbrały i zatopiły pola, wsi całe, ich dobytek i dawne zbiory, i przyszłe żniwa ubogich kmieci. Głód i mór zagrażają mnogim ludnościom, już na nie rozciągają swe spustoszenia. Dla czegóż za życzeniem nie leci sposobność pomagania w czymkolwiek i natychmiast cierpiącym? Jakże ciężka jest niemożność, która, wobec Emigracji, odbiera nam środki dopełnienia świętej powinności! Jakże okropny dla nas będzie obraz nędzy i cierpień tylu współrodaków aż do przyszłego żniwa! Jednak po zniszczeniach natury wrócą jej dobrodziejstwa, wróci wiosna i chlebodajne lato; sama przyroda ukoi swe ciosy, uleczy ruiny przez siebie sprawione. Nie tak będzie z ciosami, co duma, chciwość i nieubłagana zawziętość nasyła. One się nie skończą, nie zmniejszą. Na nie, i dla przyszłości Polski nie ma innego sposobu, tylko stałość i duch prawy narodu; o nich więc w dzisiejszej rocznicy należy jeszcze nadmienić.

W tym względzie wiadomości z kraju są zawsze dwojakie i przeciwne sobie, podług źródła, z którego wychodzą i podług ust, przez które do nas się dostają.

Ja wierzę tym, co zapewniają, że duch w kraju jest zawsze polski, niepokonany, niecierpliwy jarzma, tęskny za wolnością, roztropny, cierpliwy w swej gorliwości i szukający ładu, jedności i pewnych praktycznych skutków. Nie wierzę tym, co nam mówią, że duch w kraju obumarł; że tam wszyscy są obojętni, skąpi, zatrwożeni aż do stracenia jasnego sądu o rzeczach, że już są prawie pogodzeni z teraźniejszym stanem swym, z upokorzeniem, z nikczemnością, z nędzami niewoli. Wolę wierzyć tym, co przyznają naszej młodzieży niewygasły zapał, chęci najlepsze i gotowość do wszystkich poświęceń. Nie wierzę, kiedy kto twierdzi, że ta młodzież, nadzieja Ojczyzny, nie dba o nią, nie zna swych obowiązków i traci drogi czas na bezrozumnych, zgubnych dla niej, niegodnych zabawach. Kiedy wiemy, że biedne dzieci, nie lękając się losu, co im okrutna ręka gotuje, narażają się na męczeństwo, niepotrzebnie zapewne, ale z pełności uczuć polskich, jakże mam wierzyć, że doroślejsza młodzież zapomina o tych uczuciach, gubi je i plami, i wśród otaczającego smutku i cierpień oddaje się tylko rozpuście i próżniactwu? Nie, nie wierzę temu; ale wierzę, że w ogniu nieszczęścia wszystko się poprawia i doskonali w Polsce i w Polakach.

Dla twierdzeń moich znajdę dowody nawet w częściach kraju naszego pod panowaniem niemieckim. Jedna z nich, która długo zdawała się opieszałą i na tyle zostającą, obudzona, sama posuwa się naprzód; obie teraz stanąwszy na równi mogą wzajemnie zachęcać się w zacnym zawodzie popraw i doskonaleń. W obu prowincjach rodacy nasi nabyli przekonania, iż nie godzi się zamieniać na martwą literę zostawionych im przywilejów traktatami zawarowanych; że należy o nie dbać, o nie się dopominać, nigdy od nich nie odstępować; że warto wiele cierpliwie znosić dla ich zachowania, aby nimi bronić i utwierdzać narodowość, stan włościan polepszać i zapewnić krajowi brakujące mu ważne materialne pożytki. Ci z naszych rodaków, którzy się poświęcają tak zbawiennemu dziełu, będą mieli wysoką zaletę w oczach całej Polski. Nie sądzę atoli, aby im przystało i było w ich obowiązku sięgać do odmian i teorii politycznych, za obrębem ich powołania, które by osłabiły może szczególne ich prawa, a przynajmniej utrudniły ich przystosowanie, i które na obcym horyzoncie niewiele by na co się zdały, a nawet szkodzić by mogły sprawie narodowości i kraju.

Bardziej uderzające oznaki wzmagania się prawego ducha znajdą się zapewne pod berłem żelaznym głównego wroga naszego. Tam wspólność cierpień spaja i wywyższa uczucia. Któraż bowiem klasa, który stan, który wiek, osoba, rodzina lub populacja nie ma sobie zadanej nielitosnym berłem jakiej krwawej rany, zawsze otwartej i jątrzonej, zawsze wołającej o litość do nieba i o cnoty, co by wyrównywały nieszczęściom bez miary?…

Cóż mam więcej wyrzec o naszych wieśniakach, o mie­szczanach, o szlachcie strąconej do poddaństwa, co są pędzeni hurmem w dalekie strony na śmierć lub na gorszą od śmierci nędzę. Lecz gdziekolwiek ich zagoni srogość gnębiciela, wszędzie oni zachowają jedną tylko myśl, jedne życzenie: pomścić się za straconą Ojczyznę i dla niej choć raz się poświęcić.

Spomiędzy tylu nieszczęśliwych dajmy czułe wspomnienie tym poczciwym Rusinom, którzy ciężki grzech na jego sprawców zrzucając, wolą wyrzec się pociech jakiegokolwiek obrządku, niż odstąpić od świętej wiary przodków i przystać do gwałtem narzuconej.

Ale którzy z naszych współrodaków są celem najsroższych prześladowań? Duchowni polscy. Na nich to najzawziętsze teraz spadają gromy; za to, że gorliwie dopełniają swych obowiązków, za słowo Boże, za naukę ewangeliczną porwani, znikają i nikt nie wie ani śmie zapytać, gdzie się podzieli! Wojna zażarta wydana kościołowi w Polsce jakiż przecie pożytek przynosi prześladowcy? Oto że serca wiernych bardziej się przywiążą do świętej wiary prześladowanej, bardziej znienawidzą wiarę prześladującą i że nasi kapłani szukać będą i znajdywać w cierpieniach i męczeństwie najwyższe swego powołania wieńce.

Ileż by było do powiedzenia, gdyby chcieć wyrazić współczucie nasze dla wszystkich cierpień, zgrozę dla wszys­tkich prześladowań, miłość i uszanowanie dla wszystkich niepostrzeżonych cnót, dla mnogich prac i poświęceń, o których mówić często nie wolno, które są jednak w naszym narodzie i pełne zasług niewiadomych, niegłoszonych, mają swój niewątpliwy i opatrzny skutek.

Tak jest, ogień nieszczęścia wypala w nas złe, nieczyste przymieszanie, i musi nareszcie kiedyś w jedną całość i dopiero wówczas w jedną przedziwną narodowość stopić te wszystkie szlachetne, lecz dotąd jeszcze niepowiązane i rozbite pierwiastki.

W Emigracji także, jeśli się nie mylę, dają się postrzegać odmiany obiecujące może więcej jedności. Odezwały się między innymi, z różnych stron liczne głosy mnie się dotyczące, o których mi zamilczeć nie wolno, bo mi nakazują najszczerszą wdzięczność. Cóż może być droższego na świecie, jak znaki zaufania współbraci. Ale ten dar drogi, tak trudny do użyczenia i trudny często do przyjęcia, ma także, jak wszystko na świecie, swoje mnogie strony goryczy. Kogo spotka prawdziwa i powszechna ufność współbraci, temu życie zdawać się będzie zbyt krótkie dla pomieszczenia w nim wszystkich poświęceń, którymi dowieść powinien, że jej nie był niegodnym i uiścić się z obowiązków przez nią nałożonych. Wszelkie jakiekolwiek osobiste usposobienia zdawać mu się będą nieudolnością w porównaniu do życzeń serca, do wymagań sumienia, do przewidywanych potrzeb najdroższej sprawy. W miarę zaś jak ufność braci zwiększy się lub upowszechni, brzemię też odpowiedzialności zwiększać się także i dotkliwiej na sercu i sumieniu ciążyć musi. Niech Bóg raczy zawsze mieć na względzie dobro jedynie biednej Polski, a nigdy osobne tylko ocalenie którego bądź z jej synów. Każdy z nich podług swego położenia życzy, i ja pragnę, z całej duszy, być jednym z szczebli, z kół, owej nieobjętej, nieprzeniknionej silni, z niebios prowadzonej, złożonej z tysiącznych wypadków, popędów, zbiegów okoliczności, z tysiącznych przyczyn i skutków, z których ma wyjść kiedyś nasza Polska wolna, dobra, szczęśliwa; ale skoro które z tych kół, z tych szczebli stanie się niepotrzebnym dla świętego celu lub zacznie być szkodzącym, niech go Bóg podług swej woli natychmiast usunie lub zniszczy; niech tylko Polskę Polakom wróci i Polakom dla Ojczyzny wylanym, a ona w krótkim czasie zajaśnieje wysoką pomyślnością i cnotą, i okaże światu postępy szybkie i gruntowne, do cudu podobne, jak cudowne będzie nasze zmartwychwstanie i godniejsze podziwiania niż to, które się rozpoczynało za Wielkiego Sejmu. Gdy się raz myśli unoszą w tym ciągu, nie ma końca rojeniom. Ale czy co z nich kiedy będzie? Czy się choć w części ziszczą? Jeśli się ziszczą, kto z nas dożyje? Na te pytania Opatrzność odpowie. My tymczasem przyjmujemy troski, przeciwności, prace, jak nasz chleb powszedni. Pracujmy co dzień gorliwiej i łączmy razem nasze prace, aby ich zbiór stał się siłą Polski, nawrócił niewierzących w jej przyszłość i przekonał ich, że w pozornym grobie mamy jeszcze moralnie jakieś organiczne życie, które nas czyni zdolnymi do zupełnego na pierwsze zawołanie odżycia. Co do mnie do końca dni moich zachowam przeczucia, którymi trzymam się życia, i przez które, jak mówiłem, przy gorących modłach za Polską składam nieraz równie gorące dziękczynienia Bogu, za losy dla niej jeszcze niezdarzone, lecz do których jego choć karząca ręka zdaje się często miłosiernie wszystko gotować i prowadzić. Szczęście przeciwne jego woli nie wiem, czy jest choć na chwilę podobnym, ale najpewniej nie jest pożądanym. Nie chcemy go, nie żądamy, nie prosimy tylko o szczęście zgodne z jego przedwiecznymi i dla ludzkości zawsze dobroczynnymi zamiarami. Czy więc w szczęściu czy w niedoli, czy zwyciężając przeciwności, czy pod nimi upadając, w cierpieniach, nawet i w ciemnościach powątpiewania, głosem całej Polski, ze skruchą, wiarą i nadzieją, mówmy, powtarzajmy po każdej prośbie do Boga: BĄDŹ JEDNAK TWOJA NIE NASZA WOLA.

 

Adam Jerzy Czartoryski (1770-1861), Książę, dyplomata, jedna z najważniejszych postaci polskiej polityki okresu zaborów. Urodził się 14 stycznia 1770 r. w Warszawie. Wziął udział w wojnie 1792 r., zaś podczas powstania kościuszkowskiego przebywał za granicą. Wysłany po upadku Rzeczypospolitej do Petersburga, by załatwiać sprawy majątkowe rodu, zaprzyjaźnił się jako adiutant z wielkim księciem Aleksandrem. Zaowocowało to, gdy Aleksander został carem, mianowaniem Czartoryskiego zastępcą ministra (od 1802 r.), a następnie ministrem spraw zagranicznych (1804-1806). Od 1805 r. był członkiem Senatu i Rady Państwa. Na kongresie wiedeńskim doradzał władcy Rosji w sprawie polskiej, przyczyniając się do stworzenia konstytucyjnych fundamentów powstałego decyzjami kongresu Królestwa Polskiego, w którym był m.in. senatorem i członkiem Rady Administracyjnej. Jako kurator wileńskiego okręgu naukowego przyczynił się do rozkwitu tamtejszego uniwersytetu – w r. 1824, po procesie filaretów, podał się do dymisji. Krytycznie odnosił się do polityki Mikołaja I. Podczas powstania listopadowego stanął na czele Rządu Narodowego, ale po wypadkach 15 sierpnia 1831 r., gdy w Warszawie doszło do gwałtownych wystąpień ludu i samosądów, wraz z całym rządem podał się do dymisji i wstąpił jako ochotnik do korpusu gen. Ramorino. Po klęsce insurekcji wyemigrował. W 1833 r. osiadł we Francji, gdzie stworzył główny ośrodek konserwatywnych środowisk emigracyjnych, zwany od nazwy jego paryskiej rezydencji Hotelem Lambert. Przez wielu traktowany był jako król de facto, rozwinął aktywną działalność dyplomatyczną i propagandową, próbując wykorzystywać dla sprawy polskiej konflikty interesów między europejskimi mocarstwami. Po kończącym wojnę krymską pokoju paryskim 1856 r. przekazał kierowanie Hotelem Lambert synowi Władysławowi, choć wciąż decydował o obliczu polityki obozu. Oprócz działalności politycznej angażował się w życie intelektualne i kulturalne, m.in. współtworzył Towarzystwo Historyczno-Literackie i był jego prezesem (od 1853 r.), przyczynił się do powstania Biblioteki Polskiej w Paryżu. Zmarł 15 lipca 1861 r. w Montfermeil. Główne prace: Essai sur la Diplomatie, Manuscrit d’un Philhelléne, publié par M. Toulouzan, 1830; Mowy Xięcia Adama Czartoryskiego. Od roku 1838-1847, 1847; Żywot J. U. Niemcewicza, 1860; Mémoires, 2 tomy, 1887; tł. pol.: Pamiętniki ks. Adama Jerzego Czartoryskiego i korespondencja jego z cesarzem Aleksandrem I, Kraków 1904-1905.

Przedruk za: Mowy xięcia Adama Czartoryskiego od roku 1838-1847, Paryż 1847, s. 59-73.