Katechizm nie-rycerski

Julian Klaczko

Julian Klaczko

Julian Klaczko

1825-1906, krytyk literacki, polityk, historyk sztuki, jeden z czołowych publicystów konserwatywnych dziewiętnastowiecznej Europy.

[…] Jeśli jest jaka prawda ogólna, widoczna dla wszystkich ludzi dobrej woli i jasnych pojęć, to niezawodnie ta, że w pracy wewnętrznej kraju nad sobą, w dźwiganiu się jego pod wszelkimi względami, leży najgłówniejsze nasze zadanie w teraźniejszości, najpierwszy warunek naszego wyzwolenia w przyszłości.

Julian Klaczko

Julian Klaczko

1825-1906, krytyk literacki, polityk, historyk sztuki, jeden z czołowych publicystów konserwatywnych dziewiętnastowiecznej Europy.

Czy powszechne jakieś, rewolucyjne wstrząśnienie, jak wielu u nas wygląda i przepowiada, czy, jak inni wierzą i przewidują (a jesteśmy z ich liczby), normalny raczej bieg wypadków i poznanie się Zachodu na rzeczywistych swych interesach i niebezpieczeństwach, da nam sposobność i możność do upomnienia się o nasze odwieczne prawa i zrzucenia nienawistnego jarzma ciemięzców: w jednym jak drugim razie, chwila przeznaczeń tylko wtenczas będzie dla nas chwilą wybawienia, jeśli zastanie nasz kraj zasobny w jakieś siły i środki, zdolny do jakiegoś organicznego działania, w codziennej pracy zaprawny do najwyższego trudu, posiadający te polityczne i społeczne żywioły, które w konieczny skład każdego prawdziwego i żywotnego wchodzą państwa, ludnością, energią, oświatą, przemysłem ważący w interesach cywilizowanej Europy, jeśli jednym słowem wypadki zastaną w Polsce naród, który ducha nie stracił i darów nie uronił, który godnie, bo w Czyśćcu odbył próbę grobu, który w ciągłej czynności się uzacnił i usposobił do ostatecznego czynu i jak owa mądra niewiasta Ewangelii, w nocy niewoli czekał przyjścia Zbawiciela z podniecaną bez przerwy lampą życia. Wolno retorom upewniać niedoświadczoną młodzież, że jedno westchnienie starczy za sądne trąby; wolno im przy brzęku toastów zapowiadać, iż zniebozstąpi kosynier-wskrzesiciel… Ale kto trzeźwy ma umysł i sąd niezaćmiony, ten wie, że nawet za trąbami Jerycha stały w odwodzie zbrojne hufce dwunastu pokoleń, ten wie, że z nieba zstępuje tylko Łaska i Miłosierdzie, a kosynier zaś, i nierównie skuteczniejszy od kosyniera wskrzesiciel, jakim jest dobry polski żołnierz, powstaje z ziemi i w niej czerpie wszystkie środki do walki i zwycięstwa. Uprawa i naprawa tej ziemi i jej mieszkańców jest najlepszą i najpotężniejszą naszą formacją wojskową; podniesienie kraju pod wszelkimi względami, pod względem religijnym, obywatelskim, naukowym, administracyjnym, rolniczym, przemysłowym, społecznym, jest najbliższym, bo niechybnym przygotowaniem do prawdziwego powstania. Nie dosyć jest poić się żalem i karmić nadzieją; nie dosyć nawet czuwać troskliwie nad całością ojczystej spuścizny: tego nie dosyć! Trzeba się krzątać i pracować, trudzić w pocie czoła i znoju niewczasów; trzeba tę spuściznę pomnażać – pod karą jej ostatecznej utraty! „Kto złożonego w swe ręce kapitału nie powiększył, i choćby go ukrył i nienaruszonym przechował, temu on będzie odjęty i oddany tym, co już obfitują”[1]: takie to twarde i nieprzebłagane, a jednak sprawiedliwe i opatrzne zlecenie moralnej i politycznej ekonomii świata wyrzekł – nie „Smith[2] żaden, ani Say[3] lub Ricardo[4]”, których „receptami” gardzi mądrość naszego mówcy[5] – wyrzekł je Ten, który był na początku i będzie na końcu wszech czasów, który zna nasze zamiary i sądzić będzie nasze czyny, który powołał do siebie „wszystkich spracowanych i obciążonych”, który dla nas się urodził, żył, cierpiał, umarł i zmartwychwstał, wyrzekł je Jezus Chrystus Syn Boży! Nauka Ewangelii jak nauka dziejów, głos Boga jak głos naszego wieku, zarówno do nas woła o pomnażanie kapitału, który Opatrzność w nasze ręce złożyła, jeśli nam nie ma być ostatecznie odebrany i oddany tym, co już obfitują, Moskalom, Austriakom, Prusakom i Żydom. Czas jeszcze do naprawy i czas do upamiętania: jedenasta to jeszcze godzina z przypowieści Wielkiego Nauczyciela. Choć spóźnionym robotnikom w tym tak pracowitym i znojnym dziewiętnastym stuleciu, choć w ostatniej już tylko godzinie przybyłym, jeśli szczerze i gorliwie się weźmiemy do dzieła, Pan nam zarówno jak tym, co znosili ciężar całego dnia i upalenie, da tę bożą zapłatę narodów, którą jest wolność i niepodległość. Zbierzmyż więc i zgromadźmy wszystkie żywioły politycznego ciała, a wtedy pierwsza elektryczna iskra wojen je zbije i ukształci w organizm państwa! Pokażmyż światu, żeśmy na coś zdatni i potrzebni, a wtenczas nie minie nas „potrzeba”, jak nasi ojcowie nazywali walkę i bitwę; dowiedźmyż, że stać i ostać się potrafimy, a powstanie będzie niechybne; przekonajmyż mocarstwa Zachodu, że sprawa naszego wyzwolenia jest w ludzkiej mocy, jest rzeczą ludzi i ludów – bo tylko odwaleniem grobowego kamienia z trumny, w której żywo pochowany i żyjący leży naród – a nie zaś takim nadludzkim, nadziemskim, a więc nieobowiązującym trudem i cudem, jak wskrzeszenie, przywołanie na powrót do zgasłego od dawna życia, milionów Łazarzy, Lazzaronich[6] i Lazarillów! Bo tylko żywych się ratuje, tylko pracowitych a pilnych wspierać warto i – wolno! Wydobywajmy wszystkie możebne a nieodzowne publiczne siły z wewnątrz nas samych, pielęgnujmy je, hartujmy, zaprawiajmy bez znużenia, bez wytchnienia a z duchem – a skoro się wzmogą i uwydatnią, jak Bóg żywy, ni niebo ni ziemia nam nie odmówią pomocy! O, wołajmy nasamprzód do siebie samych o siły, zanim obcych o pomoc wzywać myślimy! Przecież i w tej najuroczystszej chwili Przenajświętszej Tajemnicy, kiedy razem ze wzniesionym Kielichem Krwi Pańskiej serca wiernych się wznoszą, a korzą ich czoła, kiedy Zbawcza Ofiara wrota niebios otwiera (coeli pandit ostium) i modlitwę człowieka zabiera przed tron Ojca, przecież i wtenczas skruszona dusza chrześcijanina wprzódy da robur [dodaj mocy] błaga, zanim powie – fer auxilium [nieś pomoc]!

Cavour[7] czy Mazzini[8]?… Pytanie to zaprawdę na czasie, i oby ta nauka, którą obecna chwila w tak wyraźnych, czytelnych i wymownych kreśli zgłoskach, nie przeszła dla nas, jak tyle innych niestety, bez upomnienia i znaczenia, i wobec naszej pustoty nie była głosem na puszczy! Cavour czy Mazzini – któryż z tych dwóch ludzi i dwóch systemów skuteczniej działał dla kraju, przyniósł pożytek ojczyźnie? Czy ten, co naród niemocą złożony wciąż truł, żgał i podżegał, spiskami opętał i „ruchami” zbezwładniał, krzyż deptał odkupny, a nóż święcił najemny, i sprawę najszlachetniejszą i najświętszą podał prawie w ohydę i zgrozę wszystkich dusz zacnych i umysłów cnotliwych; lub ten, który słabego cucił i wycieńczonego umacniał, z wolna i cierpliwie goił rany i siły sposobił, drzemiące żywioły budził, pielęgnował i krzepił, moralnie i materialnie wszystko dźwigał i podnosił, admi­nistracyjne, finansowe, ekonomiczne stosunki naprawiał i ulepszał, i z małego państwa zrobił ten cudowny wachlarz Aladyna, co gdy zwinięty, zdaje się tylko misternym być sprzętem, ale roztoczony stać się może namiotem dla stutysięcznego wojska; mąż, który stale, wytrwale, z ufnością i spokojem pracując, w małym odłamie pokazał swoim i obcym wzór przyszłej całości, obraz wielkiej ojczyzny, dowiódł na jednym, ale zwycięskim przykładzie, że jego naród ma wszystkie warunki życia i wszystkie przymioty organicznego jestestwa, że duszą tego narodu jest rządność, a więc prawem jego zmartwychwstanie; mąż, który powszechną, sympatyczną dla swego dzieła zwrócił uwagę całej cywilizowanej Europy, najzaciętszego nawet wroga zmusił do uznania, że coś jest i istnieje, że to nie „geograficzny, martwy wyraz”, ale wyraźny żywot… i patrzcie, jak teraz, witana radosnym okrzykiem wszystkich dusz szlachetnych, w styksowym wykąpana mule, opasana tą trójkolorową szarfą bezpieczeństwa, którą jej rzuciła francuska Leukotea, wynurza się wreszcie z fali zdarzeń w klasycznej piękności, z klasyczną pogodą, ta jeszcze niedawno tak zapomniana Italia, już podnosi czoło promieniejące i prędzej czy później dobije bezpiecznego portu: prędzej czy później! – ale niemylnie, ale niechybnie – chyba (o, nie dopuszczaj tego wielki, dobry Boże!), że ją demagog londyński znów zanurzy w piekielnej topieli szału, błota i krwi!… Cavour czy Mazzini? – w różnym stopniu, w nierównych rozmiarach i odmiennych formach i stosunkach, ale w treści jednostajne zawsze a hamletowe to pytanie dla każdego uciemiężonego narodu: pytanie, czy oświecać umysły lub tumanić fantazją, czy serca ogrzewać lub je spopielić, czy siły wy cieńczać i niweczyć lub je skupić i pomnażać, czy pracować z ufnością rozwagi lub miotać się w szale rozpaczy?…

Zawód to trudny niezawodnie, mozolny i krwawy, a nieraz nawet wydać się może rozpaczliwym. W naszym rozszarpaniu i rozćwiartowaniu, pod zazdrosnym, mściwym, bazyliszkowym okiem wrogów, gdy wszędzie potrącasz o ja­mę, o zasadzkę, o ukrytego lub jawnego, a zawsze jadowitego węża, gdy przeciwko wszelkiej prawej i żywotnej myśli staje bezmyślne lub zbójeckie prawo, przeciwko najuczciwszemu czynowi najnieuczciwszy czynownik, gdy każdy krok się ślizga w błocie Fińczyka lub lodzie Sybiru, i według słów poległego pod Raszynem żołnierza-poety[9], „gdy nawet pług idzie oporem w obcych panów ziemi”… zadanie to wielkie taka praca wewnętrzna kraju nad sobą; wymaga ono niemałej miłości dla sprawy a niemiłosierdzia dla siebie, niezwyczajnego hartu duszy i chrześcijańskiej rezygnacji w jej prawdziwym, jedynie godnym znaczeniu. Bo ileż to razy wtedy przychodzi „budować ruiny”, że użyjemy wyrażenia Biblii, stawiać w pocie czoła przez długie lata to, co może jutro w jednej chwili najlżejszy powiew władzy rozwali; ileż to razy przychodzi stokroć poczynane dzieło na nowo rozpoczynać, i przeciwnie do owego ideału wiernej miłości, któremu imię Penelopa, a jednak w takim samym uczuciu, w dzień rozpruwać, co się w nocy i cieniu uprzędło! Kres to może męki najwyższy, cierpienie nad cierpieniami – i daleko łatwiej zaprawdę i wygodniej wszystkie takie prace lekceważyć i znieważać, a marzyć o „bliskim powstaniu” i gwarzyć o „dosiadaniu lada chwila owdowiałego siodła”… Nie obowiązuje to do niczego, a uwalnia od wielu przykrych trudów, od ciężarów, których przecież niepodobna ponosić i znosić w eterycznej sferze natchnienia i „westchnienia”. Wystawia się tym weksel na przyszłość, tym dogodniejszy, że bez oznaczonego terminu, a zjada się tymczasem i procent i kapitał. Ma się wtedy prawo gardzić wszelką gruntowną nauką, która „tępi ducha”, i śmieje się tylko z wołania pedantów o „specjalności”, bo by to znaczyło (naucza p. Mierosławski) „wziąć patent na Niemca, Francuza, Anglika lub Amerykanina”, a czegoś innego, jako żywo, potrzeba „orlętom, świętych męczenników niebawnym mścicielom”. Wierzy się wtedy w kmiecia wskrzesiciela – dla którego nawet nie masz i krzesiwa, kocha się chłopa seraficznie i wita w nim (używamy tu wciąż słów naszego mówcy) „spadkobiercę wielkiej ojczyzny”. Ale zanim to objęcie spadku się uskuteczni, zanim to otwarcie „testamentu” nastąpi, zanim przyjdzie „tego chłopa mierniczy ze szczerbcem i z żelaznymi słupami”, każe mu się „cierpieć jeszcze, cierpieć jak ojczyzna, i póki ona cierpi”, zaleca mu się „nie ruszać ani kołka w płocie ani miedzy na niwach”; zalecanie zaś czegoś podobnego jak szkółki ludowe lub wiejskie ochrony, obudza tylko uśmiech szyderstwa, a cóż dopiero, gdy kto się odważy wspomnieć o instytucjach św. Wincentego[10]: wtedy już chyba się przeżegnać przed taką jezuicką szkaradą!… Wśród takich to marzeń, szyderstw i bankietów wcale nie platonicznych, przepędza się lata poświęcone nauce i wykształceniu; a gdy nadchodzi chwila rozczarowania lub opamiętania, gdy się wraca do kraju i zamiast zniebozstąpionych kosynierów widzi samych żandarmów i krótko ucinających finacwachów – wówczas pryskają nagle ideały i runą nadpowietrzne budowy wietrzników, na miejscu, gdzie się bengalskim ogniem palił Wezuwiusz, zostaje do szczętu wygrzebany krater i zalega zimna brudna lawa, a gdy się do trudów nie przywykło, a obowiązków nigdy nie zaznało, wyprawa „krzyżowca” kończy się wyprawą na posag, ochota do partyzantki się zamienia w ochoczość i namiętność do partyjki, a na zbawczego kmiecia, na którego spaść miało dziedzictwo całej odmłodnionej ojczyzny, spada ostatecznie batog młodego dziedzica… Kto zaś większą miał czułość, czyli większą dumę, ten w takiej kryzie osądzi się męczennikiem i uzna ofiarą społeczeństwa, ogłosi się „milionem”, a zer mu do tego zaprawdę nie zabraknie, udrapowany płaszczem pychy zasiądzie na ruinach własnego nicestwa, a jeśli worek po temu, będzie z gorącej miłości do kraju wciąż od niego uciekał i po całej Europie ustawicznie woził swój żal po ojczyźnie, swoją osobę i swe nudy… Ale komu Bóg dał zdrowe uczucie i jasne sumienie, kto siebie zwodzić za dumny, drugich zwodzić za prawy, kto Polski nie kocha jak młodzieniaszek zalotnicę, z którą pewien czas przepędza się w upojeniu i szale i z sił męskich uszczerbkiem, by potem z wybladłymi usty a wyblakłą duszą tylko móc sobie gorzko-słodko powiedzieć, że się także było kiedyś młodym i miało swoją „awanturę”, kto raczej tę Polskę kocha godnie i zacnie jak syn, jak mąż i jak ojciec, kochaniem dozgonnym, miłością niezmienną, niezmierną: ten nie kwiecistą ścieżkę fantazji, ale cierniową obierze drogę pracy i obowiązków, ten będzie się trudził nad własnym nasamprzód doskonaleniem, a potem nad wydobywaniem sił z własnego łona narodu, i na tym stanowisku wytrwa mimo przeszkód i zapór obcych despotów, i szyderstw i oszczerstw swojskich demagogów.

Oszczerstwa i szyderstwa pana Mierosławskiego przeciwko wszystkiemu, co w kraju jest wołaniem o oświatę i naukę, wydobywaniem sił ukrytych i ich zaprawianiem, zaczątkiem – tak jeszcze słabym, niestety! – jakiego bądź dźwigania się i podniesienia, z różnych płyną źródeł i różne mają argumenta. Mówca nasz potępia wszystkie te próby i usiłowania nasamprzód jako „cudzołożne płody Zachodu”, jako zatrute owoce „latyńsko-germańskiej cywilizacji”. Zachód, jak już wiemy, zgnił, zmarniał i znikczemniał: więc po cóż szczepić w nasze ciało jego śmiertelne jady? A zresztą, wszystkie te ulepszenia i uprawiania, wszystkie te nauki i przemysły nie dadząż pogłównego ciemięzcom, i czyż to wróg nie skorzysta z naszych doktorów i fizyków, z naszych rękodzieł i machin? „Głupie pszczoły, zamieniamy nasze płuca w retortę, by w nich pędzić miody dla cara bartnika!” Ale, czyż Polska kiedyś wolna, my znowu zapytamy, czyż Polska powstająca, nie będzie potrzebowała doktorów i fizyków, fabryk i warsztatów – czyż może bez nich być państwo, bez nich być wojna narodowa? I choćby wróg wszystkie produkty, wszystkie nawet warsztaty zabierał, czyż to nic nie znaczy, czyż to raczej nie znaczy wiele, niezmiernie wiele, samo już wyrobienie jakiejś u nas klasy roboczej, utworzenie warstwy ludności zaprawnej do trudu, do mozołu, do niezawisłej, wolnej szanowanej pracy wśród narodu tak gnuśnego, tak leniwego, tradycyjnie ociężałego?… Osuszone miny olkuskie posłużą ku wygodzie mennicy petersburskiej, woła pan Mierosławski… Tak jest, niestety! Ale, w razie danym, nie posłużąż one także ku wygodzie polskiego powstania, i czyż tego zarówno powiedzieć się nie godzi o wszystkich duchowych i ziemnych kopalniach, nad których wykryciem i oczyszczeniem w naszym kraju pracować byśmy chcieli? O zapewne; cokolwiek w naszej niewoli zarobić, uzyskać i posiąść potrafimy, wielka, największa może część tego stanie się zawsze udziałem czarta i cara: ale czyż dlatego mamy już wszelkiego wyrzec się posiadania? Czyż dlatego, że z użątków naszych płacimy wrogom łanowe, mamy już niwy nasze zasiać kąkolem i zaorać solą; czyż dlatego, że pobór dziesiątkuje naszą biedną ludność, mamy się starać o jej umniejszenie i ubytek i rozpowszechnić może u nas sektę skąpców; i czyż, gdy ze wszystkiego ciemięzcom musimy dać pogłówne, lepiej już i skuteczniej zupełnie stracić głowę?… Hrabiowie to nasi i Epszteiny[11], zaręcza następnie mówca, „herbowi komornicy i parszywi arendarze, postrzygacze polskich cmentarzy i więzień polskich konserwatywni reformatorowie” propagują u nas te zasady narodowej pracy, narodowego przemysłu, uprawienia i ulepszenia kraju, a czynią to w myśli spekulacji, w chęci zysku i umieszczenia kapitałów. Tak sądzi p. Mierosławski?… Jako żywo, wyświadcza on tym zbyt wielki honor naszym hrabiom, a za mało winnej czci oddaje naszym Epszteinom! Możni nasi panowie, kiedy mają kapitały, nie myślą o ich umieszczeniu w polskich włościach, spółkach i przedsiębiorstwach: wolą nimi spekulować na giełdach Paryża, Londynu i Wiednia, i w tych to miastach leżą – czasem i przepadają – ogromne sumy naszych magnatów, których by część może już wystarczyła do uratowania ojczyźnie W. K. Poznańskiego i wykupienia ziem nad Wartą i Notecią z rąk chciwego Niemca. Od zrozumienia tego, że polskie kapitały tylko w Polsce użyte być powinny, od takiej haniebnej spekulacji, jak by to nazwał nasz mówca, czy od tak obywatelskiej cnoty, jak byśmy my to nazwali, hrabiowie nasi, niestety, są jeszcze bardzo dalecy! – Epszteiny?… P. Mierosławski wielką tym ludziom wyrządza krzywdę i na własne tylko strzela szeregi! Pan Epsztein zupełnie w tej mierze zgadza się z panem Mierosławskim; i on też myśli, że się nie godzi Polakom zajmować przemysłowymi przedsiębiorstwami: wydziera więc im takowe w zmowie z wysokimi czynownikami, i obsadza potężne administracje i rozległe biura Moskalami, Niemcami i Żydami. Trochę więcej uznania dla naszego Izraela! Gotowy to przecież i nierównie rzeczywistszy od kmiecia „spadkobierca” polskiej szlachty, a w wierze swojej nadto, jakżeż on do naszego mówcy zbliżony! Bo i on przecież, a może nawet szczerzej i nie dla oratorskiego efektu, czci tego Boga, którego pan Mierosławski przede wszystkim święci i „prawdziwym” nazywa: „Boga straszliwego, Boga gniewu, Boga z brodą rozczochraną…”.

Ale najostrzejsze swe sarkazmy i strzały najbardziej zatrute, najsroższe potępienie i najdziksze przekleństwa zachował nasz mówca dla tych szczególnie usiłowań w kraju, które umoralnienie i polepszenie bytu ludności rolniczej mają na celu. Przeciwko batożnikom wołyńskim i okrutnym ciemięzcom naszych chłopów nie znajduje pan Mierosławski najlżejszego słowa groźby lub choćby nagany; o tych naszych panach, którzy w kwestii uwłaszczenia zamyśliwali nawet nad odpornym a podłym sojuszem z moskiewską arystokracją, o krętych wybiegach i zabiegach pewnych komitetów, zachowuje wspaniałomyślne milczenie; ale całą złość, całą żółć, cały jad swojej duszy wylewa na tych zacnych obywateli, co reformę włościańską biorą szczerze do serca, a przede wszystkim na to Towarzystwo Rolnicze[12] w Królestwie, którego krokom i czynnościom towarzyszą dziękczynienia i błogosławieństwa wszystkich dusz polskich i chrześcijańskich!… „Spekulanci to, woła nasz mówca, co szukają niby społecznego wyzwolenia ludu polskiego w nieprzystojnych dość zdzierkach łacińskiego i germańskiego przepychu, i przezornie go wywłaszczają (!), rozbrajają, immobilizują na dzień własno-narodowego powstania, uwłaszczenia i polotu!… Czując, jak im niedostateczne przeciw zmartwychwstaniu Polski ludowej gwarancje trzech ościennych, a osławionych, a znużonych ciemięztw, poczęli jeszcze w tych ostatnich czasach przyzywać na ratunek swoich ołtarzów (sic!), swoich rodzin i swojej własności, cały przybór policyjnego liberalizmu społeczeństw mieszczańskich… i za gwarancją cara, a przy oklaskach Zachodu, odczepną jałmużną chlewa i sadu kartoflanego myślą kupić sobie spokój jednopokolenny, od dzisiejszych gospodarzy”… „Ezau, Ezau nic już do stracenia nie mający! zagospodarowany na twoim starszeństwie, za miskę soczewicy, Jakub… chce… aby lemieszowe pazury twoje wygrzebały mu zdroje miodu, mleka i talarów; za to karbowi twoi dostaną medal od komitetu rolniczego, a dzieci twoje po obrazku od księdza proboszcza!”… A nie tylko to konspiracja ordynatów, hrabiów, obywateli i właścicieli między sobą przeciwko polskiemu ludowi; spisek ten sięga dalej i wyżej: biorą w nim udział – papież rzymski i – cesarz rosyjski! „Ekonomiści posłusznej kongresom i Papieżowi Polski są w porozumieniu i z Kościołem i z Carem… Na to zgoda i w Paryżu i w Petersburgu i w Watykanie i w kancelariach ordynackich!!!”… Znana jest sławna konspiracja tabakierek, którą odkrył ohydnej pamięci Marat[13], „a miał ją od swojej praczki” – i uchodziło to dotąd za nec plus ultra [szczyt doskonałości] denuncjatorskiej wścieklizny. Naszemu, polskiemu Maratowi dane było dorównać, jeśli nie prześcignąć francuskiego mistrza i odsłonić przed młodym pokoleniem wielką „antynarodową” konspirację Towarzystwa Rolniczego, Ojca Świętego i Cara Aleksandra[14]!…

Nie myślimy zaprawdę przeciwko tak szalonym napaściom zasłaniać przywódców i uczestników Towarzystwa Rolniczego: ubliżylibyśmy tym tylko ich cnocie. Ale na widok takiej ohydy, jakżeż zachować krew zimną; wobec takiego opętania, jakżeż stłumić w rozżalonej piersi wykrzyk oburzenia?… Gdy się wie, z jak wielkimi, krwawymi mozołami u nas przychodzi wszelka praca zbiorowa, gdy się zna choć w części przeszkody, zapory, zasadzki, upokorzenia, jakie tam napotyka każda najdrobniejsza obywatelska czynność… i gdy się tę pracę i tę czynność widzi oszydzoną, zohydzoną, spotwarzoną i na krwawą zemstę wskazaną przez tych, których młode pokolenie mieni być patriotami, a nawet naczelnikami – jakżeż tu nie zanieść ze łzami gorącej skargi do nieba, i jakżeż bez wzdrygnienia wychylić kielich takiej goryczy?…

O, że też wszelkie u nas zacne, wytrwałe, rozsądne usiłowania koło dźwigania i podniesienia kraju, koło jego najistotniejszych zasobów i potrzeb, zawsze się rozbijały o złość, szyderstwo, ślepotę i pustotę! Że też wszyscy mężowie, którzy pracowali, trudzili się i wycieńczyli dla organicznego i postępowego urządzenia spraw naszych, umarli albo z samobójczej dłoni, albo z pękniętego serca, a zawsze z prześladowania krzykaczy i z rozpaczy nad niedołężnością, obojętnością lub niewdzięcznością narodu: tak dobrze kanclerz Ossoliński[15] i kanclerz Andrzej Zamoyski[16], jak Edward Raczyński[17] i Karol Marcinkowski[18]! Że też ani wspaniała odwaga księcia Józefa[19] („książątkiem” nazywa go p. Mierosławski!…), ani zimna rozwaga reformatorów nie mogła być nigdy ochroniona przed zatrutym wyziewem republikanckich Zajączków[20] i zająców! Że u nas nie tylko prędki, rycerski Achilles ginie od zdradzieckiej strzały płochych, zwodniczych Parysów, ale i powolny, wytrwały, wszystko ważący Ulisses pada ofiarą krzykliwych, szydzących, syczących Ter­sytów, i że do tępienia i niszczenia wszystkiego co szlachetne i cywilizujące, nie potrzeba u nas nawet wielkiej francuskiej żakerii[21]: wystarczają na to – „dzieci Wersalu” i żaki Poznania!… […]

 

Julian Klaczko (1825-1906), Krytyk literacki, polityk, historyk sztuki, jeden z czołowych publicystów konserwatywnych dziewiętnastowiecznej Europy. Właściwie Jehuda Lejb, urodził się 6 listopada 1825 r. w Wilnie, w zamożnej rodzinie żydowskiego kupca. Studiował w Królewcu (1842-1847), po uzyskaniu doktoratu udał się do Heidelbergu. Współpracował z liberalną gazetą „Deutsche Zeitung” G. G. Gervinusa, ale zerwał z tym środowiskiem rozczarowany stanowiskiem niemieckich liberałów wobec sprawy polskiej – swe zastrzeżenia wyraził w pamflecie Die deutschen Hegemonen (1849), za który został zmuszony przez władze pruskie do emigracji. Udał się do Paryża. Tam uczył synów Zygmunta Krasińskiego i pisał do czasopism. Wraz z Walerianem Kalinką redagował pismo Hotelu Lambert „Wiadomości polskie” – na jego łamach ogłosił głośny Katechizm nie-rycerski, krytykę insurekcyjnej agitacji Ludwika Mierosławskiego. Po śmierci ojca przyjął chrzest (1856 r.). Odszedł z „Wiadomości”, po sporze z Władysławem Zamoyskim i Kalinką w kwestii władzy świeckiej papieża. Zasłynął jako publicysta pisując do wpływowego „Revue des deux Mondes”. Zamieszczał tam artykuły krytykujące politykę brytyjską, panslawizm, a przede wszystkim działalność kanclerza Bismarcka, wywołując gniew pruskiego polityka. Rozgłos zdobył także erudycyjnymi pismami o historii i sztuce renesansowych Włoch. W roku 1870 r. został radcą dworu austriackiego, jednak po klęsce Francji złożył dymisję. Zasiadał w Sejmie Krajowym we Lwowie i wiedeńskiej Radzie Państwa. W 1888 r. osiadł na stałe w Krakowie. Był członkiem Akademii Umiejętności, doktorem honoris causa UJ, członkiem korespondentem Akademii Francuskiej. Zmarł w Krakowie 26 listopada 1906 r. Napisał m.in.: Poeta bezimienny, 1862; Anneksja w dawnej Polsce, 1901; Studia dyplomatyczne Sprawa polska – sprawa duńska, 1903; Dwaj kanclerze, 1905; Wieczory florenckie, 1881; Rzym i Odrodzenie. Juliusz II, 1900 (podano daty wydań polskich). Część prac Klaczki wznowiona została w wydaniach zbiorowych: Pisma polskie, 1902; Szkice i rozprawy literackie, 1904; Zapomniane pisma polskie,1912; Pisma z lat 1849-51, 1919.

Fragment artykułu Katechizm nie-rycerski za wydaniem broszurowym, będącym przedrukiem z „Wiadomości Polskich”: J. Klaczko, Katechizm nie-rycerski, Paryż 1859, s. 23-40.

[1] Ewang. św. Mateusza, XXV, 14-29 [przypis z wydania oryginalnego].

[2] Adam Smith (1723-1790) – filozof, etyk, twórca ekonomii klasycznej, profesor uniwersytetu w Glasgow, autor m.in. The Theory of Moral Sentiments (1759) i An Inquiry into the Nature and Causes of the Wealth of Nations (1776).

[3] Jean-Baptiste Say (1767-1832) – francuski ekonomista i przedsiębiorca, przedstawiciel ekonomii klasycznej, autor prawa rynków, wykładowca ekonomii w Ateneum, profesor Collège de France.

[4] David Ricardo (1772-1823) – brytyjski ekonomista, współtwórca klasycznej ekonomii politycznej, makler obligacji rządowych, wig. Jego najważniejszym dziełem było On the Principles of Political Economy and Taxation (1817).

[5] Tekst Klaczki nawiązywał do wystąpienia Ludwika Miero-sławskiego: Przemowa na XXVIII rocznicę powstania listopadowego, Paryż 1858. Mierosławski (1814-1878) był znanym i kontrowersyjnym działaczem rewolucyjnym i emigracyjnym, członkiem Towarzystwa Demokratycznego Polskiego, uczestnikiem powstania listopadowego, przywódcą powstań wielkopolskich 1846 r. (po nim więźniem pruskim) i 1848 r., pierwszym dyktatorem powstania styczniowego, autorem m.in. Kursu sztuki wojennej i wywnioskowanych z niej prawideł co do wojny domowej (1845) i Powstania narodu polskiego w roku 1830 i 1831 (1845-1876).

[6] Lazzaroni – trudniący się żebractwem mieszkańcy Neapolu. Nazwa tej grupy wywodzi się od ich schronienia – kościoła św. Łazarza. Z uwagi na swą liczebność odgrywali znaczącą rolę w życiu politycznym miasta.

[7] Camillo Benso di Cavour (1810-1861) – hrabia, jeden z głównych architektów zjednoczenia Włoch. Był premierem (1852-1859, 1860-1861) Królestwa Sardynii (Piemontu) i pierwszym premierem po zjednoczeniu Królestwa Włoch (1861).

[8] Giuseppe Mazzini (1805-1872) – rewolucjonista włoski, przywódca demokratyczno-republikańskiego nurtu risorgimento, założyciel organizacji Młode Włochy (1831) i Młoda Europa (1834). Walczył w antyaustriackiej partyzantce Giuseppe Garibaldiego. W 1849 r. był triumwirem Republiki Rzymskiej. Republikanin, przeciwny zjednoczeniu Włoch pod panowaniem dynastii sabaudzkiej, w latach 1861-1870 przebywał na emigracji, po powrocie uwięziony, wkrótce został amnestionowany.

[9] Cyprian Godebski (1765-1809) – poeta, prozaik, redaktor „Zabaw Przyjemnych i Pożytecznych”, pułkownik Wojska Polskiego, poległ w bitwie pod Raszynem.

[10] Wincenty á Paulo, właśc. Vincent de Paul (1581-1660) – francuski duchowny katolicki, święty Kościoła katolickiego, założyciel Zgromadzenia Misji (księża misjonarze) i żeńskiego zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia (szarytki), wybitny działacz charytatywny, w ciągu całego swego życia kapłańskiego zajmował się pomocą ubogim.

[11] Epsteinowie byli żydowską rodziną mieszkającą w Polsce. Jej znanymi przedstawicielami byli Józef Epstein (1795-1876), Adam Epstein (1800-1870), Jan Epstein (1805-1885) i Herman Epstein (1806-1867), bankierzy i przedsiębiorcy, synowie Jakuba Epsteina (1771-1843), kupca i filantropa, który przeniósł się z Pilicy, gdzie Epsteinowie prowadzili wytwórnię świec łojowych, do Warszawy.

[12] Towarzystwo Rolnicze – utworzona w 1858 r. organizacja ziemiaństwa Królestwa Kongresowego, na której czele stanął Andrzej Zamoyski. Zajmowała się sprawami rolnymi, leśnymi i hodowlanymi, starając się podnieść poziom gospodarczy kraju. Odgrywała także istotną rolę polityczną, co przyczyniło się do jej rozwiązania przez Aleksandra Wielopolskiego (8 kwietnia 1861 r.).

[13] Jean-Paul Marat (1743-1793) – francuski polityk, przywódca skrajnego odłamu jakobinów w czasie rewolucji francuskiej, członek Konwentu, zamordowany przez żyrondystkę Charlotte Corday.

[14] Aleksander II Romanow (1818-1881) – syn Mikołaja I, od 1855 r. cesarz rosyjski, autor liberalnych w realiach rosyjskich reform (m.in. uwłaszczenia chłopów w 1861 r.). Stłumił powstanie styczniowe, doprowadził do rozszerzenia granic Rosji na Kaukazie, w Azji Środkowej i na Dalekim Wschodzie. Zginął w zamachu dokonanym przez członka „Narodnej Woli”, Polaka Ignacego Hryniewickiego.

[15] Jerzy Ossoliński (1595-1650) – dyplomata, polityk. Brał udział w wyprawie na Moskwę 1617-1618 r., w 1633 r. posłował do Rzymu, gdzie uzyskał tytuł księcia cesarstwa rzymskiego, od 1636 r. był wojewodą sandomierskim, od 1639 r. podkanclerzem koronnym, od 1643 r. kanclerzem wielkim koronnym. Zabiegał o wzmocnienie władzy królewskiej, wspierając w tych wysiłkach Władysława IV.

[16] Andrzej Zamoyski (1716-1792) – kanclerz wielki koronny (1764-1767), zwolennik reform ustrojowych i stronnik „Familii” Czartoryskich. Próbował przeprowadzić kodyfikację prawa Rzeczypospolitej, lecz jego zamiary pokrzyżowały intrygi dyplomatów rosyjskich i nuncjusza papieskiego.

[17] Edward Raczyński (1786-1845) – związany z Wielkopolską polski polityk konserwatywny, znany kolekcjoner i mecenas sztuki, deputowany sejmu prowincjonalnego Wielkiego Księstwa Poznańskiego. Swe zbiory przekazał bibliotece w Poznaniu, zwanej do dziś jego nazwiskiem. Oskarżany o malwersacje w czasie budowy Złotej Kaplicy w poznańskiej katedrze popełnił samobójstwo.

[18] Karol Marcinkowski (1800-1846) – polski lekarz, aktywny w Wielkopolsce działacz społeczny, więziony przez władze pruskie (1822-1823) za udział w tajnej organizacji „Polonia”, uczestnik powstania listopadowego, po którym mieszkał w Anglii i Francji, po powrocie więziony przez Prusaków za udział w insurekcji, współtwórca Poznańskiego Towarzystwa Pomocy Naukowej, inicjator budowy hotelu Bazar w Poznaniu.

[19] Józef Poniatowski (1763-1813) – polski generał, wódz naczelny wojsk Księstwa Warszawskiego, marszałek Francji. Brał udział w wojnie z Rosją 1792 r., powstaniu kościuszkowskim i wojnach napoleońskich. Poległ w bitwie pod Lipskiem.

[20] Józef Zajączek (1752-1826) – polski i francuski generał, jakobin, członek Rady Najwyższej Narodowej w czasie powstania kościuszkowskiego, pierwszy namiestnik Królestwa Polskiego.

[21] Żakeria – powstanie chłopskie, które miało miejsce w 1358 r. w czasie wojny stuletniej we Francji.