Emigracja polska wobec Boga i narodu

Walery Wielogłowski

Walery Wielogłowski

1805-1865, działacz polityczny, pisarz, publicysta, wydawca.

O emigracji w ogólności i o jej potrójnym charakterze

 

Wiemy, iż zakres ziemi zajęty przez ród jednoplemienny, a mający wspólny cel religijny i polityczny nazywa się krajem. Ludność zaś jednoplemienna ten zakres osiedlająca nazywa się narodem. – Kraj i naród razem wzięty, przybiera nazwisko od plemienia i jest dla każdego z rodu, czyli z narodu Ojczyzną. Teraz więc: wyłączenie z ojczyzny jej członków, czy to dobrowolne lub przymuszone nazywa się emigracją czyli wychodźstwem.

Walery Wielogłowski

1805-1865, działacz polityczny, pisarz, publicysta, wydawca.

Trzy są rodzaje emigracji, a stąd także trzy oddzielne jej charaktery: pierwszy rodzaj nazwiemy: przemysłowy; drugi: polityczny, czyli opozycyjny, a trzeci: apostolski. – Nad każdym z nich zastanowimy się pokrótce.

Do pierwszego rodzaju emigracji należą naprzód ci, którzy dobrowolnie z przeludnionego usuwają się kraju i szukają chleba na ziemi, przez nikogo niezajętej. – Tym wychodźcom przykrego nie czynimy wyrzutu. Chociaż bowiem żadna myśl wyższa, ale sam tylko zwierzęcy interes z kraju ich wydala, przecież tyle mamy dla głodu wyrozumienia, iż usprawiedliwiamy ludzi (niższego szczególnie ducha), którzy uczuciem zachowawczym skłonieni, poświęcają wyższe względy dla ratowania gasnącego w nich życia. – Ci ludzie wreszcie, osiedlając się na pustych obszarach (które opatrzność z umysłu trzyma w zasobie dla głodnych), nie czynią nikomu krzywdy i budują drugą ojczyznę, wśród wykarczowanych przez siebie borów i pól nieużytych.

Ale drugi poddział tego samego rodzaju mniej pracowity a więcej chciwy, stanowią właśnie ci, którzy dla zebrania bogactw nachodzą kraj już obsiedlony, i piją z niego korzyści, fortelem raczej jak pracą lub zasługą zyskane. – Ten poddział nazwiemy emigracją pasożytną i wstrętnym obywatelstwem. – Nie możemy mieć dla tych ludzi ani pobłażania ani litości: gdyż na ziemi obcej nie przychodzą szukać chleba, ale złota; nie przychodzą prosić, ale wydzierać – nie przychodzą wcielić się w naród, ale raczej przypiąć się do narodowego ciała. – Niegodni też są szacunku, bo są zbiegami z własnej ojczyzny i dla brudnego łakomstwa poświęcają obowiązki względem rodzinnego kraju; – stawiają wyżej pieniądz i dobrobyt nad uczucie, nad godność i nad związki ducha, a przyjąwszy za hasło: „ibi patria ubi bene” [tam ojczyzna, gdzie dobrze] nikogonic nie kochają prócz zysków, a w tych zyskach siebie. Za nic się nie poświęcą – nie rosną wzwyż, ale wszerz, nie postępują ze społeczeństwem, ale go przez duch egoizmu cofają – przestawszy być obywatelami własnej, nie chcą i nie umieją być obywatelami przybranej ojczyzny. Nie mają za sobą przeszłości, a nie śmieją na wątpliwym gruncie obcego kraju przyszłość swą budować. – Słowem: to przekradkowe ich obywatelstwo płynące z ducha przemyślnej chciwości, niżej ich stawia od zwierząt robiących szkodę w cudzym łanie i niżej od pijawek, które przynajmniej złą krew z ciała, a nie dobrą wysysają. – Och Bogu dzięki! iż takiego rodzaju emigracji nie było nigdy z polskiego plemienia, i że wolał każdy Polak mrzeć raczej głodem na własnej ziemi, jak sięgać po kłosek na zagon cudzoziemca. – Lecz w czym jest szkoda, i szkoda niezmierna, to że nasza Polska, gościnna i dobroduszna, wszystkich włóczęgów do siebie przyjmując, zapominała: „iż się strzec najwięcej należy domowego złodzieja”.

Trzeci poddział tego samego rodzaju obejmuje owych ludzi wędrownych, którzy się tułają po świecie z upodobania lub rzemiosła, bez żadnego szlachetnego celu, bez naukowego ani politycznego zamiaru, a więc też bez żadnej dla kraju korzyści. – Ludzi tego poddziału najwłaściwiej będzie nazwać żerownikami, bo jak ptastwo wędrowne przenoszą się z pola w pole, i przeciągają z kraju w kraj, żerując po łanach, których nie siali, i po ogrodach, których nie sadzili. Kosmopolici ze zbytku, próżniactwa lub płochości, albo żebraki przez spodlenie ducha, opuszczają kraj własny, w którym już im nudno, a szukają za granicą albo marnej rozrywki, albo poniżającej jałmużny. Bogatsi z nich opłacają obcą gościnność utratą własnego majątku, zdrowia i czasu; a ubogie włóczęgi żyją kosztem skaczącej na łańcuchu małpy lub tańcującego niedźwiedzia. – Dzięki Bogu, iż przynajmniej tych drugich nie wydaje polskie plemię, bo wieśniak nasz przekładałby najcięższą w Ojczyźnie pracę nad taki zarobek i nad poniżającą między obcymi włóczęgę. Co zaś do pierwszych, to może potrzeba w tej chwili sądzić ich łagodniej, bo wyjazd za granicę jest dla nich pewnym odpoczynkiem po latach tylu spędzonych w niewoli, i pewnym sił zaczerpnięciem do przyszłej ofiary. Jedno co by tylko sumiennie im radzić można: to, aby czasu i pieniędzy za granicą lepiej używali, i nie starali się właśnie zapominać o Polsce – o jej nieszczęściach, o ciężarach jej położenia, lecz korzystali z chwilowej wolności, aby swobodniej nad środkami ratunku myśleć i one przygotowywać mogli.

Drugi rodzaj emigracji politycznej, czyli opozycyjnej, ma także trzy swoje poddziały. – Do pierwszego należą ci, na których ciąży tajemne jakieś przekleństwo Boże i kara, jak to np. na żydach i cyganach.

Do drugiego zaś poddziału ci, którzy doznawszy porażki w walce z obcą siłą lub nawet z większością własnego społeczeństwa, szukają czasowego na ziemi sąsiadów schronienia, w jedynym celu, aby osobistą tylko wolność ubezpieczyć i ukryć się przed grożącym im prześladowaniem.

Do trzeciego wreszcie poddziału emigracji politycznej należą owi, którzy nie mogąc pokonać przemagającej siły nieprzyjaciół, albo przeprowadzić we własnym kraju myśli lub zmian uważanych za zbawienne, wychodzą z kraju z całą wolnością ducha, jako cofający się chwilowo hufiec lub pobita opozycja, ale razem jako żywa i zbiorowa przeciw obcym gwałtom lub urzędowym nadużyciom protestacja. – Ci ludzie siłą fizyczną przemożeni, ale niezwyciężeni, pokonani na ciele, ale niepoddani w duchu, przenoszą tylko walkę na inne pole, ale jej nie kończą, odsadzają się w tył, aby lepiej skoczyć naprzód. – Nie chodzi im o własne bezpieczeństwo lub interes, bo go owszem poświęcili dla dobra ogólnego i dla wolności narodu (czy to trafnie lub mniej trafnie pojętej). – Czynią oni zatem pełniejszą ofiarę z siebie dla wszystkich i przyjmują dobrowolne z narodu wyłączenie, w duchu potrzebnego za kraj męczeństwa. – Dlatego też unosząc (mimowolny często) z narodu szacunek, zyskują go nawet u samych nieprzyjaciół, a w krajach wolnych i cywilizowanych znajdują obok współczucia chętną i przyjazną gościnność.

Trzeci rodzaj emigracji, który apostolskim nazywamy, tym się różni od poprzednich, iż z Ojczyzny unosi na wygnanie myśl wyższą, a tę dla przyszłej korzyści narodu wyrabia i w niej sam się kształci. – Wzorem zaś i jedynym przykładem dla takiej emigracji jest i będzie po wszystkie wieki Bóg nasz i Zbawiciel, który poddany sile ziemskiej jako człowiek, a przez tę siłę w niemowlęctwie już Swoim ścigany, oddalił się z Ojczyzny, gdzie go czekało przedwczesne męczeństwo, i uniósłszy z sobą świętość przyszłego posłannictwa, gotował się do stanowczej za żywych i umarłych ofiary. Uszedł On więc tylko spod noża dzieciobójców, aby podrósł na wygnaniu do śmierci krzyżowej. – Widzimy też, iż w ciągu świętego w obcej ziemi tułactwa nie uczył się w rozmowie z Bogiem, jakby siebie broniąc, drugich zabijać, ale raczej, jak umierając za drugich, obdzielić ich życiem prawdy i przygotować im nieśmiertelność.

Wszechmocny jako Bóg, a zniżający się z umysłu do słabości człowieka; Pan światów, a przez pokorę sługa sług swoich; Wódz narodów i Pan zastępów, a bez obrony na ziemi; Stworzyciel bez przytułku; król królów bez urzędu; nie powrócił do ojczyzny, aby w niej panować, ale tylko aby ją zbawić, nauczając ludzi słowem i życia przykładem. – Nie przyniósł miecza, ale światło; nie przyniósł sądu, ale miłosierdzie; nie przyniósł zemsty, ale przebaczenie. – Słabością silny, miłością wszechwładny, nic w świecie nie zburzył, a świat cały wedle nowego prawa przebudował; i zrobiwszy w końcu z własnego grobu kolebkę dla przyszłych pokoleń, wykołysał w niej ludzkość do życia doskonalszego.

On więc jeden być powinien Mistrzem wygnańców, którzy z wolnością ducha i dla celu wyższego opuszczając ziemię rodzinną, gotują się do przyszłej dla narodu służby. – On nauczy, jak męką własną zwyciężyć, a śmiercią własną życie drugich okupić można. Rodzaj więc emigracji, który by sobie za wzór przyjął święte Zbawiciela tułactwo, mógłby więcej być krajowi użytecznym na drodze moralnej pracy jak fizycznej pomocy, i jako ofiara, a nie ofiarnik – jako pojednawca, a nie sędzia narodu – jako Apostolstwo, a nie urząd. – Taka mówię emigracja wolna w swym duchowym rozwijaniu się, stać by się mogła politycznym kapłaństwem narodu, piastującym w łonie swoim myśl wyższą – Bożą – myśl na wiek i na wieki. W czynie zaś: używając tylko środków sumiennie rozważonych, nie napadałaby na kraj jako burza i zawierucha, która łamie i psuje, ale jako deszcz lub rosa Boża, która użyźnia i wzrost daje. – Sama poświęcona, ochraniałaby drugich od bezużytecznych lub za wczesnych wysileń, ale gotując sprawę czystą zbawienną i niecofnioną, podnosiłaby słabych na duchu mocą własnego czucia, a obdzielała wiarą i nadzieją wątpiących. – Słowem: taka emigracja zachowawszy tylko przy sobie samo włodarstwo ducha, wnikałaby z dalekiego nawet kraju we wnętrze ojczyzny jak promień przedzierający się przez szczeliny narodowego więzienia, który ogrzewa, oświeca czarne jego ściany, i świadczy zamkniętym obcej przemocy ofiarom, że słońce Boże i dla nich zaświeci, a bliskie wybawienie i im się uśmiechnie. […]

 

 

O stronnictwach emigracyjnych w ogólności

 

Wielu się gorszyło i dotąd gorszy, w dobrej, a czasem i w złej wierze, rozbiciem emigracji na stronnictwa, jej niezgodami i walką sprzecznych w niej żywiołów. – Żałujemy zarówno tych, którzy nieporozumień w emigracji stali się powodem lub je utrzymują, jak i tych, którzy się tak łatwo gorszą, posługując się często cudzym błędem i upadkiem, aby własne pokryć kalectwo. – Rozbierając pokrótce tę kwestię, starać się będziemy objaśnić jednych o prawdziwym położeniu rzeczy, drugich w obawach ukoić, innym rzekomy powód zgorszenia usunąć, a wszystkich, o ile Bóg pozwoli, do zgody nakłaniać i do jedności pociągać.

Zanim jednak przyjdziemy do rozbioru szczegółowego pracy emigracyjnej na rozmaitych warsztatach, zastanowimy się nad warunkami jedności, a może zdołamy przekonać, iż różnica i ta niezgoda, która raziła, straci w bliższym rozpoznaniu rzeczy na jaskrawym kolorycie, i przedstawiając się raczej w odcieniach, jak w zbyt sprzecznych barwach, złagodzi sąd – ukoi żal – zmniejszy obawy.

Wiemy, iż do jedności doskonałej potrzeba dwóch warunków: zgody na cel i na środki. Tam więc, gdzie by się ludzie ani w celu, ani w środkach nie łączyli, byłby w istocie rozdział zupełny; gdzie jednak jest powszechna zgoda na cel, a tylko ją miesza rozmaite pojęcie dróg do wspólnego zamiaru prowadzących, tam jest chwilowe się rozejście na polu poszukiwań (błądzenie po drogach), ale nie ma rozejmu, ani też upornego podziału – tam mówimy: za ukazaniem się pewnego gościńca wszyscy opuszczą ścieżki, a pójdą razem i zgodnie do celu.

Emigracja polska wyszła z kraju z jedyną tylko myślą, którą święcie przechowywała i dotąd w łonie swym (mimo podziału na stronnictwa) piastuje: iżby wrócić Polsce byt niepodległy. – To był jej cel główny, pierwiastkowy – i o to się upominała u całego świata. Ta myśl budziła każdego emigranta rano, chodziła z nim cały dzień, z nią zasypiał, ona mu się we śnie marzyła i ona w chwili skonu przymarzała mu na ustach, aby po przebudzeniu się w wieczności pierwsza prośba do Boga była o Polskę. – Ta myśl była dla każdego jakby aniołem stróżem, strzegącym go od pokus i upadków, a wiodącym do wybawienia. – Ona dodawała odwagi, hartu i cierpliwości, a od zamiłowania własnego tylko szczęścia strzegła. Nią się wreszcie witali wzajem emigranci jakby pozdrowieniem (boć nie ma dla Polaka zdrowia, tylko w ojczyźnie). – Otóż widzimy, że nie tylko nie było w emigracji rozdziału co do celu, ale owszem najściślejsza zgoda, jedność i zlanie się zupełne. – Chodziło tylko o środki, jakimi by cel wspólny skuteczniej i prędzej osiągniętym został. I tu rozbiegli się tułacze, jakby synowie chorej matki po lekarstwa. – Jeden zaszedł dalej, drugi bliżej – ów stręczył środki chłodne, a inny gorące; ten złe złym leczyć doradzał, a tamten czarną dyplomatyczną miksturą częstował, inny wreszcie już i na bolesną operację się godził, byle życie ubiegające pochwycić – ratować.

W istocie zaś: już nie leczyć, ale wskrzeszać Polskę należało, ale do tego nie wyrobiła sobie jeszcze emigracja tchnienia, bo wiara w cud zwykle na końcu i po wyczerpaniu wszystkich ziemskich środków przychodzi. Otóż po ludzku rzecz uważając: nie ma się i czemu dziwić, i bardzo się czym gorszyć, że biedna emigracja długo od ziemi dla ziemi dopominała się pomocy, i po wszystkich krainach teorii i pomysłów ludzkich szukała ziółka ratunku. Gorzej ten robił podobno, co nic nie szukał i zasnął spokojnie na łożu, z którego dopiero trupa matki zdjęto; i gorzej jeszcze ten, który w żałobie po ojczyźnie biegał za rozrywkami, i pogwizdując, chciał zapomnieć o żalu – popląsać na grobie.

Wreszcie: alboż to ta niezgoda o środki, drogę i formy samą tylko emigrację dzieli? Czyliż nie widzimy w całym świecie upornej walki dwóch zasad DemokracjiArystokracji, które jak dwa upiory z pogańskich wieków wywołane, plądrują sobie po wszystkich chrześcijańskich narodach i roznoszą śmierć, ogień, i podział królestw między sobą? – Czyż nie patrzymy co dzień, jak te dwa stare fałsze światem trzęsą i biją się, a zwyciężyć nie mogą? Cóż nam się dziwić, że zaraza wieku, że wpływ zewnętrzny owionął emigranta, brzytwy się już chwytającego?… Otóż zamiast się gorszyć, byłoby lepiej poradzić i dopomóc do skuteczniejszej pracy? – Tej wszakże rady ani pomocy nie miała z zewnątrz emigracja. Dochodziły ją obelgi, ale nie rada – krytyka, ale nie pomoc. Jedni wołali na nas: „gubicie nas demokracją” a drudzy: „Arystokracja nas zabije” – a trzeci: „Jezuici nas pogrzebią” – a inni: „Towianie[i] nas do moskali doprowadzą” – A przecież to wszystko są strachy na Lachy, bo co złego się gdzie znajdzie, to się o Bożą mękę samo rozbije, a co dobrego jest i co pochodzi z Boga, to zwycięży.

Że się w początkach szczególnie emigracja kłóciła, to mówimy, że nie dziw! Złożona ze wszystkich tonów narodowych, niegdyś w porządnym ordynku ułożonych, a dziś bez steru i władzy (czyli bez tego nastroju na jedną notę), pomieszanych, musiała trochę brzęczeć i fałszem razić – ale niech sobie kto wyobrazi jedenaście tysięcy ludzi wolnych a w rozpaczy, mało sobie z początku znanych (bo jakby na wyrywkę z całej Polski zgromadzonych), z różnym stopniem wykształcenia i w różnym także wieku, od razu w jedną matnię polityki rzuconych, do dzieła wspólnego powołanych i z zazdrością ubiegających się za wynalazkiem myśli zbawczej dla narodu, a pojmie i wyrozumie: czy mogła się w takim ciele stworzyć od razu harmonia? Każdy dobiegał mety różnymi drogami, a w tej zapalczywej gonitwie za lepszą myślą albo natrafił na przepaść, albo na rychlejsze upamiętanie i odrodzenie się w prawdzie Bożej. Kłótnie więc stronnictw gorszące na zewnątrz posługiwały nam często wewnątrz do skutecznego indywiduów wyrobu i do rozświecenia prawdy, tyle dla nas, ile dla przyszłości narodu potrzebnej. – Zwrócić także uwagę należy, iż emigracja dzieląc się na rozmaite odcienia (tak jakby izba reprezentacyjna), tworzyła jednak wobec świata pewną zbiorową całość, solidarnym węzłem przeznaczenia i wzajemnej odpowiedzialności złączoną. – A tak: chociaż rozdziału i rozbicia emigracji na stronnictwa usprawiedliwiać nie chcemy, to go jednak tym tłumaczymy, iż walka stronnictw wyobrażała za granicą niekrwawą wojnę o zasady socjalne, i kończyła takie sprawy słowną i pisaną sprzeczką, jakie by się może tanim kosztem w kraju nie załatwiły. Twierdzimy nawet, iż gdyby się była emigracja na tej roli, rady przygotowawczej lub tymczasowej reprezentacji narodu zatrzymała, to by jej badania pod względem reform społecznych i przyszłego prawodawstwa rzetelny dla kraju przyniosły pożytek; posiadała bowiem ona dwa konieczne warunki takiej reprezentacji potrzebne: wolność obrad i skład szczęśliwy, wszystkie żywioły i stany narodu wyobrażający. Widzimy, iż byli w emigracji członkowie rządu i izby prawodawczej – księża, wojsko, urzędnicy, nauczyciele publiczni, artyści, szlachta, rzemieślnicy mieszczanie i włościanie, a wszyscy jednym nieszczęściem porównani i wszyscy o sprawie wspólnej radzący. Trochę tylko pokory i więcej miłości byłoby wyprowadziło z owego rozbrzęku stronnictw najpiękniejszą prze­grawkę do przyszłego urządzenia Polski; boć jako w muzyce z trzech różnych tonów primy, tercjikwinty tworzy się doskonały akord, tak też i w społeczeństwie z różnych tonów wyobrażeń przyzwoicie skombinowanych da się utworzyć harmonia i zgoda. – Trzeba było tylko więcej wzajemnej wyrozumiałości i więcej statku, na którym, niestety, brakło nam wszystkim! – Jedni stali upornie przy dawnym hierarchicznym porządku, broniąc społecznego ładu; drudzy obalali ten porządek na korzyść równości. – Trzeci wreszcie szli środkiem i wyobrażali obecność, która się dotyka jedną stroną przeszłości, a drugą przyszłości; lecz ci bezsilni, chociaż liczni, nie zdołali ani zwyciężyć, ani prześcignąć rączego stronnictwa, wybiegającego na przód i okupującego się przyszłości licznymi ofiarami. – W tym podziale emigracji szczególną jeszcze a opatrzną dostrzegamy korzyść: oto, iż tułactwo polskie rzucone w świat podzielony także na różne polityczne odłamy, działać mogło tym skuteczniej na obce stronnictwa przez właściwe sobie organa, równie w przekonaniach swoich szczere, ile w działaniu poświęcone. – Tak więc różnice nasze polityczne na coś się jednak Polsce przydały i spodziewamy się, że ów hałas powszechny na kłótnie tułactwa da się trochę uciszyć, gdy z pewnym pobłażaniem zastanowimy się, że stronnictwa były tylko rozmaitymi narzędziami wielkiego warsztatu, na którym się wśród świata wyrabiała sprawa polskiej niepodległości.

O ile jednak z miłością ocenialiśmy wewnętrzny wyrób emigracji na różnych drogach politycznych, i pracę ich za granicą jako ciał protestujących, o tyle mniej musimy być łagodni w sądzeniu stronnictw uważanych jako ciała propagujące wśród społeczeństwa polskiego. – Tu one staną przed Bogiem i narodem pod ciężką odpowiedzialnością, i sprawiać się muszą nie tylko z zasianego kąkolu na czystej roli polskiej, ale i z zaszczepionej między braćmi niezgody, a może i z krwi rozlanej – w której się powtórzyła na ziemi polskiej zbrodnia Kaina.

Tu i ja, który to piszę, stanę z ciężarem grzechu, a ze wstydem na obliczu, bo i ja też kąkol siałem… i jam szczepił tę cierpką jagodę na rodzajnym pniu polskiej zgody. – Rad bym szczerze i serdecznie korzeń zepsucia, jaki sadziłem, własnymi zębami z ziemi ojczystej wyrwać; rad bym co do ziarnka każde słowo wyzbierać, które w głupstwie lub w nie­rozważnym szale rzuciłem, bo mi ciąży na sumieniu, gdy stoję przed narodem, a ciążyć mi będzie po śmierci przed sądem Boga!…

Och! straszna to jest odpowiedzialność ludzi, którzy myśl własną (ani do położenia kraju, ani do prawa Bożego nieodniesioną) stręczą narodowi jako środek zbawczy i wszechmocne lekarstwo; a większa jeszcze, gdy myśl taką upornie narzucając, siłą popierać zamierzają i do jej obrony w imię ojczystych obowiązków niebaczne powołują ofiary. – Zaprawdę: biorą tacy apostołowie ciężar wielu sumień i krew próżno rozlaną na własny rachunek, z którego się tak łatwo przed Bogiem i narodem nie wywiążą. – Dlatego też mówi pismo; iż lepiej sobie kamień u głowy uwiązać i rzucić się w morze, jak przynieść braciom zgorszenie; a i my powtarzamy: że lepiej wyrzec się na zawsze ojczystego społeczeństwa, jak przynieść mu rozdział, lepiej by nam więc wygnańcom było nie stawić już nigdy nogi na polskiej ziemi, jak mieszkać w niej pod zarzutem zaszczepionej niezgody.

Wprawdzie ten zarzut mniej uzasadniony jak złośliwie po świecie rozsiany, posunięto przeciwko nam do przesady, jednak tyle daliśmy do niego pozorów, że nam się nawet dziś tłumaczyć trudno, a za samą podobę do czynu cierpimy.

I to nie tajne, że grzechy obcych a podłych rozjemców nam są przypisane, wszakże nasza w tym wina, bo chociaż mieliśmy z nimi cele wprost przeciwne, to nas nieszczęściem rodzaj środków zbliżał.

W końcu zarzucają nam lekkomyślność, brak posad religijnych, zarozumiałość i pychę, a na ten zarzut uderzmy się w piersi, bo nie ma na niego obrony.

Rad bym z duszy, jako wygnaniec, i mój, i braci moich grzech przed narodem osłonił, ale gdybym go ukrył, to on zostanie w swej sile i wiecznie przeciwko nam świadczyć będzie, gdy go zaś wyrzucę, to ulży się nam wszystkim na rachunku. Wyznam przeto, iż taka była w nas niecierpliwość politycznego działania, że dla dopięcia celu rozwolniliśmy sobie sumienia na środki i niemal powtórzyliśmy ów fałsz dyplomatów, „że cel uświęca drogi”. – Ten błąd rzeczywiście nie był w emigracji powszechnym, i tylko wyjątkowo może na niektórych ciążył, jednak opanował on serca najwięcej żarliwych i poświęconych, chociaż najmniej rozważnych i z potrzebami kraju obznajomionych. – Dość zaś byłoby i jednego wysłańca, aby wniósł do ojczyzny zarazę, która by się pod godłem patriotyzmu szybko u nas krzewiła, rozwiała i pomnażała nieszczęścia ujarzmionego kraju.

Całe więc zło u nas z tego poszło, że wielu naczytawszy się obcych szpargałów, a nasłuchawszy się cudzych plotek, utworzyło sobie przekonanie, że Polska upadła brakiem form socjalnych, i że zatem co prędzej wziąć się należy do reformy społecznej. – Wkrótce ta myśl zamieniła się w namiętność, a prawie w manię reformatorską, i tak wygórowała w sumieniu emigrantów, że (sami nie wiedząc o tym) więcej się poświęcali dla myśli urządzenia ojczyzny, jak jej odbudowania. – Tym więc sposobem zmienił się charakter tułactwa, i z protestacji przeciw obcym podbojom przeszedł na prostą opozycję socjalną, walczącą samych że ojczyzny obrońców. – Stąd też każde stronnictwo zamiłowawszy aż do bałwochwalstwa myśl swojego wynalazku, natychmiast ją do kraju stosować zamierzało, dla niej zbierało hufce, a poświęcając się za nią aż do szubienicznej śmierci, potwierdzało męczeństwem zwolenników jej pozorną prawdę i dla kraju użyteczność. – Wielu także pojedynczych emigrantów od żadnego stronnictwa niewysłanych, ale że tak powiemy: luźnych ochotników, szło na przebój do kraju, aby ziarnko wymarzonych teorii na grzędę polską rzucić. – Cześć ich poświęceniu, bo przecież ci ludzie nieśli głowę pod topór, a droga przez Polskę prowadziła ich prosto na Syberię lub do Kufszteinu[ii], ale żal ich pracy, żal ich próżnej ofiary – i żal płonnego zasiewu, z którego na ziemi polskiej zrodził się tylko cierń i oset. – Najbardziej zaś żal jest tylu rodzin polskich, które szklankę podanej wody takiemu wysłańcowi odpłacały srogim więzieniem, a poczciwą gościnność, lub czasem nawet tylko chrześcijańską litość, rusztowaniem. – Widocznie Bóg nie błogosławił tej siejbie niewytrawionych teorii i nie przyzwalał na takie misjonarstwo!…

Bo też Bóg nie powierza Apostolstwa byle komu i z umysłu nie rzekł do całej rzeszy: „idźcie i nauczajcie”, ale tę pracę polecił tylko wybranym przez siebie apostołom i ich następcom, jako najlepiej słowa prawdy świadomym i bliżej myśl Bożą rozumiejącym.

Jakoż przekonaliśmy się, a jeszcze przekonamy bolesnym doświadczeniem, że kto do kraju przychodzi nauczać rzeczy swojej, a nie Bożej, ten „wiatr sieje”, a łzy zbierać będzie, i kto z łojową świeczką swojego rozumu staje niemal we współubieganiu ze słońcem prawdy Bożej, ten ma dość może na oświecenie ścian swojego więzienia, ale już domu własnego nie oświeci, a tym bardziej kraju, to jest: ani rodziny, a tym mniej narodu urządzić nie potrafi. Kto nawet narodowi stręczy zgodę, ale w swojej, a nie w Bożej myśli, ten już tym samym przynosi rozdział i jest sprawcą niezgody, albowiem odciąga ludzi od powszechnej zasady, a wplata ich w ciasne koło swojego widzenia. – Każdy zaś człowiek stronny, czyli należący do stronnictwa, całej prawdy widzieć nie może: patrzy on na świat jakby przez okno więzienia, z którego mu się tylko jeden punkt horyzontu maluje; i dlatego, jeśli chce spojrzeć na świat szerzej, musi wyjść z niewoli swoich uprzedzeń, czyli być wolnym w duchu.

Wina więc stronnictw emigracyjnych była naprzód ta, iż one same będąc w niewoli form politycznych i nierozwiązane w duchu, porywały się na apostolską misję. – Wyprzedziły więc czas, budując sobie w kraju katedry w chwili, kiedy jeszcze same były w nauce i wśród nieukończonej pracy wewnętrznej. Po wtóre: iż zamiast stanąć względem narodu jako ciała doradcze, a powadze rozsądku publicznego w kraju i powszechnej myśli narodowej uległe, wypiętrzyły ponad kraj jako ciała prawodawcze i Areopagi, niemylne w swych wyrokach, niecofnione w postanowieniach, a groźne w egzekucji. A tym samym, zamiast podawać narodowi skromnie i spokojnie sposoby do wywalczenia jego niepodległości przydatne lub uwagi nad przyszłym kraju urządzeniem, wtłaczały na Polskę moralne i materialne jarzmo swych teorii, często z naturą lub położeniem kraju niezgodnych, a może i w gruncie fałszywych, bo z próchna cudzoziemskiego błędu wyssanych. – W końcu: zamiast zostawić narodowi czas i wolność zastosowania planów przez siebie podanych, powoływały go do przedwczesnych ofiar, które coraz więcej osłabiały organizm narodowy, a chwilę wyswobodzenia oddalały.

Lecz co najgorsza: oto, że stronnictwa emigracyjne, zwróciwszy uwagę i działalność powszechną więcej na wewnątrz jak na zewnątrz, utrudniły wszystkim środki wywalczenia niepodległości, i poradziwszy myśleć pierwej o urządzeniu domu, jak o jego zbudowaniu, sprawiły, że dziś nie ma w Polsce ani domu, ani sprzętów. – Zburzyli więc dawny, a są niezdolni stworzyć nowego porządku, i zostawili Polskę bez dachu. – Ale to może i na lepsze wyjdzie, bo się nauczą teraz stać z gołą głową pod sklepieniem niebios, i tam powtórzą, co Dawid w świętym proroctwie wyśpiewał: „Iż dopóki Pan nie zbuduje domu, to próżno się kuszą co go chcą zbudować”.

 

Walery Wielogłowski (1805-1865), Działacz polityczny, pisarz, publicysta, wydawca. Urodził się 6 grudnia 1805 r. w Proszówkach. Wziął udział w powstaniu listopadowym, kończąc służbę w stopniu majora i z krzyżem Virtuti Militari za odwagę. Działał w konspiracyjnym Stowarzyszeniu Ludu Polskiego. Od 1836 r. przebywał we Francji, angażując się w życie emigracji, m.in. przystępując do Towarzystwa Demokratycznego Polskiego. W 1848 r. osiadł w Krakowie, gdzie stworzył księgarnię i wydawnictwo, publikujące autorów polskich i obcych. Był redaktorem ukazującego się w Krakowie tygodnika społeczno-ekonomicznego „Ognisko”. Zasiadał w krakowskiej Radzie Miejskiej i w Sejmie Krajowym we Lwowie. Współorganizował Towarzystwo Przyjaciół Sztuk Pięknych i był jego sekretarzem. Znany był z konserwatywnych i ultramontańskich poglądów. Zmarł 11 lipca 1865 r. w Krakowie. Napisał m.in. Polska wobec Boga (1846), Emigracja polska wobec Boga i narodu (1848) i Polska na drodze pokoju i miłości (1865).

 

Przedruk na podstawie wydania: W. Wielogłowski, Emigracja polska wobec Boga i Narodu, Wrocław 1848, s. 9-17, 36-50.

[i] Towianie – zwolennicy Andrzeja Towiańskiego.

[ii] Twierdza w Kusftein – więzienie austriackie.