Do Polonii w Ameryce, 22 maja 1915

Ignacy Paderewski

Rodacy, drodzy bracia moi.

Od lat już wielu na Was tu osiadłych Naród cały polski spogląda z dumą i radością.

Wywiodła Was z dalekiej ubogiej Ojczyzny nieustraszona odwaga polskiego ludu, a kraj ten nowy przyjął Was chętnie w olbrzymie swe ramiona. Znaleźliście tu wolność. Znaleźliście poszanowanie praw ludzkich i boskich. Znaleźliście żyzne pola, miasta bogate, pracę wydajną, zarobek obfity, choć ciężkim okupiony trudem. Urośliście w znaczenie i powagę, staliście się wzorowymi tego państwa obywatelami, a jednak węzłów serdecznych, co Was z Ojczyzną łączą, nie zerwaliście nigdy.

Przy wierze Ojców stoicie niewzruszenie, macierzystego nie zapominacie języka, boście świadomi, że nie ma na świecie mowy piękniejszej ani bogatszej nad naszą, nad polską. Liczbę i siłę stanowicie, poniekąd czwartą naszą dzielnicę. Oświatą i dostatkiem, uzdolnieniem do zbiorowej pracy, doświadczeniem w przeróżnych zdobytych zawodach stanęliście wysoko. Toteż Naród polski dumnym jest z tego, żeście krwią krwi Jego, kością Jego kości.

Zamiarem moim było odwiedzić wszystkie znaczniejsze zbiorowiska Wasze. Pragnieniem moim było gorącym zbliżyć się do Was osobiście, powitać żywym słowem, uścisnąć Wasze spracowane dłonie, pokrzepić stroskane serce widokiem dzielnych amerykańskich Polaków.

Nie wiem wszelako, czy mi praca ciężka, tutaj podjęta, na wszystkich pozwoli być zebraniach, nie wiem, czy Was wszystkich ujrzą me oczy, a że mi odezwać się pilno, dlatego na piśmie do Was się zwracam i oto od znękanej, zakrwawionej Ojczyzny składam Wam pokłon i pozdrowienie.

Jestem Wam bratem. Dla wszystkich, którzy tu jesteście, jednakie braterskie żywię uczucie, miłość gorącą, serdeczną.

Jestem Polakiem, wiernym synem Ojczyzny. Myśl o Polsce wielkiej i silnej, wolnej i niepodległej była i jest treścią mego istnienia; urzeczywistnienie jej było i jest jedynym celem mego życia. Choć większość lat przeżytych spędziłem wśród obcych, nie sprzeniewierzyłem się jej ani na chwilę i nie sprzeniewierzę nigdy.

Każdy z nas Polskę kocha, lecz nikt jej więcej ode mnie kochać nie może.

Nie należę do żadnego politycznego stronnictwa i nie przychodzę Was pouczać, byście w tym lub innym poszli kierunku. Sprawę tę rozstrzygnął już Naród, rozstrzygnął Lud Polski. Sprzyja on dobrym, nie wrogom wierzy, ufa w Boga i we własną moc. Pomimo iż dziś cały krwią i łzami ocieka, duch w nim wciąż tkwi silny, duch Piastów, Chrobrego[1]. Pójdziecie, jak Wam wskaże serce.

Przybywam tu z ramienia Generalnego Komitetu Ratunkowego w Lozannie, na którego czele, jako już wiecie, stoi najzasłużeńszy, najgodniejszy ze wszystkich żyjących synów Polski – Henryk Sienkiewicz[2]. Członkami Komitetu są ludzie zacni, prawi, ogólnie szanowani, ludzie bez skazy, ale tylko tacy, którzy wobec wielkich dziejowych wypadków, bez względu na zawody i urzędy, żadnego skrajnego nie zajęli stanowiska. Innych, mimo najgłębszego szacunku, jaki dla wszystkich żywimy przekonań, do naszego grona nie mogliśmy powołać, gdyż to by działalność naszą wielce utrudniło.

Przybywam tutaj z wyciągniętą dłonią prosić o pomoc dla kobiet, starców, dzieci, o wsparcie dla wdów i sierotek, o nasiona dla wyzutych ze wszelkiego mienia, ograbionych kmieci, o chleb dla zgłodniałej rzeszy robotników polskich, którzy dziś nigdzie nie znajdują pracy.

Ojczyzna nasza w gruzach i popiołach. Potomkowie tych, co ją ongi rozdarli bezwstydnie, dziś ją zawzięcie niszczą; jedni rozmyślnie, krwiożerczo, drudzy z konieczności, wszyscy bezlitośnie. Wojna straszna, okrutna, najpotworniejsza w dziejach, na naszej toczy się ziemi. My sami przemocą wepchnięci w bojowe szeregi, walczyć musimy, brat przeciwko bratu, niszcząc własnoręcznie biedną Ojczyznę. Niejeden podpala domek, gdzie stała jego kolebka, rozwala świątynię, gdzie otrzymał chrzest święty, burzy cmentarz wiejski, gdzie spoczywają przodków jego kości…

Upadły zamożne miasta, runęły odwieczne świątynie, spłonęły tysiące wsi polskich. Miliony ludzi wałęsa się bezradnie wśród rozwalin i zgliszcz, kryje się po jamach, po rowach. Nie staje już i lasów, bo je wycięto i łąk już nie ma, bo je wydeptano, nawet ziemia naga, polskiego kmiotka największe ukochanie, jęczy w bólu bezmiernym, bo ją pokrajano na okopy, morzyska wydobyto na wierzch jej wnętrzności… Olbrzymi szmat Ojczyzny zburzony jest doszczętnie. Wszędzie, gdzie wrzała lub wre walka, wszędzie nędza, głód, zaraza. I oto w takiej strasznej chwili przychodzę, niby żebrak jakiś wołać o pomoc dla ginących tłumów, kołatać do obcych i swoich.

Jako dobrzy bracia, jako bracia rodzeni, współczujecie wszyscy wielkiej Ludu Polskiego niedoli, świadomi krwi obowiązków przychodzicie mu z pomocą, składacie grosz ofiarny, ciężką zdobyty pracą, spieszycie na ratunek z uczuciem głębokim tkliwym, na jakie tylko Polacy zdobyć się potrafią. Danina serc Waszych jest dziś chlebem Polski, Jej pociechą, podporą. Ofiarność Wasza już uratowała rodzin tysiące, a pokrzepiła miliony.

Ale Naród, choć zgłodniały, nie tylko strawy łaknie, nie tylko chleba żąda, nie tylko o grosz woła. On Was prosi jeszcze o ofiarę największą, o ofiarę namiętności Waszych, o dobrą wolę, o jedność i zgodę.

Nie masz wprawdzie narodu na świecie, w którym by stale panowały jedność i zgoda. Bóg tak ludzi stworzył, że nie wszystkim jednako układają się myśli, nie wszyscy jednako na świat patrzą, nie wszystkich serca jednakim biją ruchem. Ale gdy wybije godzina trwogi, gdy wszystkim członkom narodu grozi niebezpieczeństwo, ludzie się łączą, skupiają, jednoczą, idą ławą wszyscy jak jeden.

Dziś niemal każdą chwilę śmierć braci lub sióstr naszych znaczy. Po całej Polsce kroczą nieustannie ponure, żałobne orszaki, wszędzie powstają mogiły i krzyże ubogie. Czy nam wobec jęku wdów i matek, przy rozpaczliwym płaczu sierocym, na tym wielkim pogrzebie kłócić się przystoi? Czyśmy niezdolni w tak bolesnej a uroczystej godzinie zachować spokój, powagę i godność?

Azali nam wolno sprzeczać się i swarzyć, oskarżać się wzajemnie o odstępstwo, zdradę, wyrzucać sobie grzechy nigdy niepopełnione, winy zawsze niemal wspólne.

Spojrzyjcie na Niemcy. Czy tam socjaliści występują obecnie przeciwko znienawidzonemu przez siebie militaryzmowi?

Spojrzyjcie na Anglię. Czy tam konserwatyści nie przystępują do pracy pospołu z przeciwnikami, liberałami?

Wszyscy zaniechali stronniczych kłótni, wszyscy stoją przy narodowych sztandarach, wszyscy wspólnie się bronią, bo wszystkim wspólne grozi niebezpieczeństwo. Tak i tu być powinno i wierzę mocno, że się tak stanie.

Na bieg wypadków doby obecnej wychodźstwo nasze tutaj, niestety, wpływu mieć nie może. A gdyby nawet wpływ jakiś mieć mogło, to jeszcze ze względu na ten kraj, z którego gościnności w całej pełni korzysta, od wszelakiego naruszenia jego neutralności[3] powstrzymać się musi. Natomiast gdy wojna się skończy, gdy los Polski istotnie ważyć się zacznie, gdy dojrzałość nasza może być wzięta w rachubę, od postawy naszej godnej a zgodnej, poważnej a dostojnej wiele, jeżeli nie wszystko, zależeć będzie.

Bracia moi ukochani. Wybaczcie, że tak śmiało do Was się odzywam i proszę, byście w obliczu tej niezmierzonej klęski, co na kraj nasz spadła, zaniechali waśni, bo są jałowe, zaprzestali sporów, bo Wam mącą myśli i odrywają od ofiarnych czynów.

Szanujcie przekonania szczere, uczciwe. Nie uwłaczajcie ludziom, którzy bez wątpienia tak samo jak i Wy szczęścia Ojczyzny pragną, jeno inną drogą ku temu dążą. Nie lżyjcie bojowników naszych, którzy po tej lub innej stronie dobrowolnie krew swą bohaterską przelewają. Ci co na śmierć idą, nie mają żadnych samolubnych celów. Mogą się mylić, ale są uczciwi, a że są waleczni, cześć im się należy za działalność, za męstwo.

Gdy nieszczęście minie, wrócicie do dawnych swych rozpraw, a tymczasem zapomnijcie uraz, połączcie się, podajcie sobie dłonie, jeżeli nie do trwałej zgody, to do wspólnej pracy, za którą Wam Polska na zawsze pozostanie wdzięczną.

Oby te słowa, w wielkim Ojczyzny ukochaniu poczęte, trafiły do serc Waszych Rodacy. Oby Was złączyły, zjednoczyły, jakbym ja Was wszystkich pragnął w jednym gorącym złączyć uścisku.

 

Wdzięczny brat Wasz i sługa I. J. Paderewski

 

Ignacy Paderewski (1860-1941), Polski pianista i kompozytor, polityk. Urodził się 18 listopada 1860 r. w Kuryłówce na Podolu. Kształcił się w Instytucie Muzycznym w Warszawie, po jego ukończeniu pracował w nim jako nauczyciel. Dzięki wsparciu Heleny Modrzejewskiej kontynuował naukę w Wie­dniu. Zdobywszy uznanie, koncertował na całym świecie, wielkie sukcesy odniósł zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, gdzie zamieszkał w 1913 r. (wcześniej mieszkał m.in. w Szwajcarii). Tam działał na rzecz niepodległości Polski. W czasie I wojny światowej stworzył z Henrykiem Sienkiewiczem Szwajcarski Komitet Generalny Pomocy Ofiarom Wojny w Polsce, agitował w sprawie polskiej w czasie swoich amerykańskich koncertów, przekonywał do jej wsparcia czołowych polityków, m.in. prezydenta Woodrow Wilsona. Po powołaniu Komitetu Narodowego Polskiego został jego przedstawicielem w Stanach Zjednoczonych. Uczestniczył w paryskiej konferencji pokojowej. Był drugim premierem niepodległej Polski (od stycznia do grudnia 1919 r.). Następnie pełnił funkcję delegata Polski do Ligi Narodów. Zajmował krytyczne stanowisko wobec rządów sanacyjnych i działał w opozycji, m.in. współtworząc Front Morges. Podczas II wojny światowej był honorowym przewodniczącym Rady Narodowej – namiastki polskiego parlamentu na emigracji. Zmarł 29 czerwca 1941 r. w Nowym Jorku.

Przedruk na podstawie: Mistrz Paderewski do Polonii w Ameryce, 22 maja 1915.

[1] Bolesław I Chrobry (967-1025) – król Polski (koronowany w 1025 r.) z dynastii Piastów, syn księcia Polski Mieszka I i czeskiej księżniczki Dobrawy. Rządy objął w 992 r. po śmierci ojca. Sprawował je z dużym rozmachem (np. interwencja w Czechach, wyprawa na Kijów), ale niekiedy bez należytej rozwagi (brutalna polityka na zajętych ziemiach). Za jego rządów powstała w państwie polskim organizacja kościelna (metropolia w Gnieźnie i biskupstwa w Krakowie, Kołobrzegu i Wrocławiu), co zawdzięczał zwłaszcza dobrym stosunkom z cesarzem Ottonem III, najważniejszym gościem słynnego zjazdu w Gnieźnie w 1000 r. Z następcą Ottona – Henrykiem II Świętym – prowadził natomiast wojny.

[2] Henryk Sienkiewicz (1846-1916) – polski pisarz, publicysta, działacz społeczny. Od 1869 r. publicysta „Tygodnika Ilustrowanego”, „Przeglądu Tygodniowego”, „Gazety Polskiej”, w latach 1874-1878 współwydawca „Niwy”, w latach 1882-1887 redaktor „Słowa”. Występował przeciw antypolskiej polityce rządu niemieckiego; w okresie rewolucji 1905-1907 r. zbliżył się do Narodowej Demokracji. Po wybuchu I wojny światowej działał w Szwajcarii jako prezes Szwajcarskiego Komitetu Generalnego Pomocy Ofiarom Wojny w Polsce. Zyskał sławę jako autor powieści historycznych pisanych „ku pokrzepieniu serc”: Ogniem i mieczem (1884), Potop (1886), Pan Wołodyjowski (1887-1888), Krzyżacy (1900), Quo vadis (1896). Pisał też powieści o tematyce współczesnej (m.in. Rodzina Połanieckich, 1895), przygodowe (W pustyni i w puszczy, 1911), opowiadania oraz utwory sceniczne. W 1905 r. nagrodzony literacką Nagrodą Nobla za „znakomite zasługi jako pisarza epickiego”.

[3] Stany Zjednoczone przystąpiły do I wojny światowej dopiero w kwietniu 1917 r., gdy wypowiedziały wojnę Niemcom.