Do Maurycego Mochnackiego z powodu pism auxerskich

Ludwik Nabielak

Ludwik Nabielak

Ludwik Nabielak

1804-1883, działacz polityczny, poeta, inżynier górnictwa.

Byłem twoim przyjacielem; talentu pisarskiego dotąd cenić nie przestaję. Choć nas dziś opinie polityczne rozdzielają, dawna zażyłość, długie stosunki przyjazne w różnych kolejach losu utrzymywane, dają mi prawo przemówić do Ciebie w tonie poufałym, z tą samą co dawniej otwartością i szczerością.

Ludwik Nabielak

Ludwik Nabielak

1804-1883, działacz polityczny, poeta, inżynier górnictwa.

Maurycy[1]! Zgubny niestatek polityczny zawiódł cię znowu na tor uboczny. Piórem twoim popierasz interes ludzi, którycheś sam niedawno, wobec całego narodu, za terrorystów socjalnego nierozumu, za nieuków politycznych ogłaszał. Ten sam ich nierozum polityczny, którym rewolucję i kraj do upadku, a nas wszystkich do tułactwa przywiedli, obwijasz dziś w gładkie słowa i za jedyny środek przyszłego zbawienia Polski wystawiasz. Szczerze nad tym boleję, żeś przez ten nierozważny postępek wiarę twoją, twój charakter polityczny i tak już chromej sławy, do reszty na szwank wystawił, a nawet sam piękny talent pisarski w lekceważenie u ziomków podał. Cóż bowiem, słusznie pomyślą, można budować na talencie człowieka, który się za lada wiatrem w przeciwną stronę pochyla? U którego, wskutek niestałości charakteru, zmiana wyobrażeń i przerzucanie się partii do partii nastają niemal tak periodycznie, jak deszcze i pogody pod zwrotnikami? – Wierz mi, niczym jest najpiękniejszy talent pisarski, kiedy się na prawości, na tęgości moralnej charakteru jak na opoce nie wspiera!

Niedawno temu, w pamiętnej naszej rewolucji, cała kwestia przyszłego bytu polegała na tym, aby wszystek lud polski, na całej szerokiej powierzchni polskiej ziemi, zainteresować do ogólnej sprawy; aby działanie regularnego żołnierza wesprzeć pospolitym ruszeniem; jednym słowem: aby całą siłę narodową przeciw nieprzyjacielowi pobudzić. To jedynie mogło nas zbawić – nie uczyniliśmy tego i zginęliśmy. Ten główny błąd, popełniony w ostatnim powstaniu, jak i w poprzednich, jest dziś tak widoczny, że go chyba ten tylko nie postrzega, kto w tej sprawie nigdy jasno widzieć nie zechce; jakie zaś miał i musiał za sobą pociągnąć skutki, nie wszyscy w swoim czasie dostrzegali. Przewidywanie tych skutków, zanim je wypadki potwierdziły, prócz małej liczby ludzi dojrzałych, w których wiek czerstwości umysłowego wzroku nie stępił lub względy na interes osobisty nie uczyniły sprawie narodowej przeciwnymi, było niemal wyłącznym udziałem myślącej młodzieży; a między tą twój głos, Maurycy, czego ci nikt nie zaprzeczy, i najdonośniej, i najwymowniej się odzywał.

„Zginęliśmy dlatego (mówiłeś), że nie większość, ale mniejszość, po wszystkie czasy, była u nas narodem. Poruszcie (wołałeś do ludzi sprawujących władzę), wciągnijcie lud pospolity do powszechnego interesu tej ziemi; powołajcie ogromną większość ludu polskiego do praw człowieka, do praw obywatelskich. Polska, całość i niepodległość swoje jedynie tylko przez społeczną rewolucję odzyskać może. Tylko powstanie mas zdoła kraj uratować. To twierdzenie pewne i niepochybne, jak wyrok odwieczny losu: to jest conditio sine qua non naszego bytu…” […].

Rozmyślając atoli z zimną rozwagą nad losem, jaki pomimo to sprawę powszechną spotkał, nie wiedzieć, czemu się bardziej dziwić należy: czy temu, że tak jasne widzenie rzeczy, że głos tak mądrze wołający, poparty całą siłą ognistej wymowy, całą potęgą żywo przed oczy stawianych przykładów nie zdołał przemówić do ludzi władzę piastujących – albo li też, czemu ledwie wiarę dać można, że tenże sam głos, dzisiaj się wcale przeciwnie odzywa?…

Powtarzam: zginęliśmy, bośmy nie uczynili, co nam mus nieodpartej konieczności nakazywał; bośmy się nie chwycili ostatecznego, jedynego środka, który naszą ojczyznę mógł podźwignąć. Miliony nasze patrzały obojętnie na upadek kraju. Nie dbał lud, kto mu ma nadal panować. Wojny naszej nie uczyniliśmy wojną narodową. „Jak drzewa w tej porze ogołocone z liścia, martwe, nieme, tak była ogołocona ojczysta sprawa z wszelakiej rodzinnej i domowej pomocy!… Mieliśmy półczwarta miliona mieszkańców. Ileż stanęło pod bronią? Garstka regularnego zaciężnego żołnierza, kilkanaście pułków jazdy (można by dodać szlacheckiej) – i nic więcej”.

Przez ostatnią rewolucję w niczym się stan kraju nie odmienił, a zatem i kwestia przyszłego zbawienia Polski pozostaje ta sama. Do poprzednich ciężkich doświadczeń przyczyniliśmy jedno tylko, krwawsze nad inne, a zawsze to samo: że bez owego ostatecznego środka, bez poruszenia całego ludu polskiego, nigdy nic nie zdziałamy. Z jakimże więc czołem śmiesz dzisiaj, Maurycy, na jednym stanie zasadzać całą możność przyszłego zbawienia? „W Polsce (mówisz w pierwszym z pomienionych pisemek auxerskich), jeden stan szlachecki wyłącznie wszystko jeszcze może. Powstawał tyle razy – i wiele razy zechce, cały lud za sobą do broni powoła…”. Nie przeczę temu, zgoda! – ale wieszże ty, jak ciężki wyrok potępienia wyrzekłeś nań tymi słowy? – Kiedy ten jeden stan wyłącznie wszystko może, dlaczegóż dotąd kraju nie zbawił lub nie uczynił, co do zbawienia kraju było koniecznym?… Więc chyba nie chciał. – A kiedy tego nie uczynił w tylu poprzednich powstaniach, kiedy tego nie chciał uczynić i nie uczynił w ostatnim, skądże przekonanie, gdzie rękojmia, że to chce uczynić, że to uczyni jutro?… Maurycy! biada temu pisarzowi, u którego brak logiki nie wypływa z nieudolności pojmowania rzeczy, ani z nieumiejętności rozumowania!

Nieszczęśliwe stanowisko, na któreś (nie chcę wchodzić z jakich pobudek) wszedł obecnie, zmusza cię koniecznie stawać w obronie pojedynczych ludzi, ich interes prywatny popierać. Aleć widoki prywatne bardzo rzadko, że nie powiem nigdy, nie dają się pogodzić z interesem ogółu: stąd wszystkie twoje sofistyckie wykręty, zaprzeczania wbrew temu coś niedawno utrzymywał, wszelkie niekonsekwencje, absurdy. Już dziś u ciebie reforma społeczna, a krwawa rewolucja wewnętrzna jedno i to samo. Kiedyś, kiedyś dopiero, gdy nam się uda odzyskać niepodległość – tak przemądrze prawisz z twego nowego stanowiska – będziemy mogli pomyśleć o reformie społecznej, na korzyść i w interesie ogromnej większości narodu; ale przed tym czasem, broń Boże! – Ludzie, którzy o tym dziś poważają się myśleć, są podług ciebie w sprzeczności z duchem i pierwszymi potrzebami dwudziestu milionów Polaków – co większa, w sprzeczności z interesami i środkami przyszłego powstania narodu polskiego; – choć niedawno ta sama reforma społeczna miała być ostatnim środkiem do odzyskania niepodległości; połączenie społecznej rewolucji z rewolucją polityczną, conditio sine qua non naszego bytu! Maurycy, Maurycy; co się z tobą stało!… Nie poznaję cię dzisiaj!

„Nie kopcieją gwiazdy brudnego murzyna ręką wskazane”, mówi jeden z naszych starych pisarzy[2]. Kardynalne społeczne zasady pozostają niezachwiane, choć zmienni ich wyznawcy na odszczepieńców przechodzą. – Pierwszym, najwalniejszym interesem pozostanie na zawsze interes większości narodu: a ten interes tym bardziej należy mieć na uwadze, im boleśniej doświadczenie nauczyło, że tylko przezeń do wyjarzmienia ogółu spod obcej przemocy dojść możemy. W całowiecznych blisko usiłowaniach wyczerpnęliśmy już wszystkie inne sposoby ratunku: pozostał nam jeszcze ten jeden, tym pewniejszy, że i najbystrzejszy dowcip innego dotąd poddać nie zdołał.

Nie tylko cały naród polski, ale każdy jego odłamek, gdziekolwiek nim los pomiecie, nieustannie nad tym będzie przemyśliwał, jak by swój byt odzyskać; dopóty będzie konspirował, dopóki swego wielkiego celu nie dopnie. Cóż więc naturalniejszego, jak że znaczna część narodu, przez błędy ostatniego powstania na tułaczów zamieniona, nad tym właśnie, co ją do tułactwa przywiodło, ciągle rozpamiętywać nie przestaje?…

Są rzeczy tak ważne w obecnym składzie naszej sprawy, że ich nie można dość często na pamięć przywodzić, dość gorliwie baczności współziomków polecać; a między tymi na pierwszym mieć należy względzie: usuwanie zawczasu wszelkich przeszkód wewnętrznych, które by na wypadek wzięcia się znowu na siłę z nieprzyjacielem zewnętrznym – co prędzej czy później nastąpić musi – pomimo tylokrotnych doświadczeń, jeszcze raz mogły porwanie się do broni udaremnić. Z tego jedynego stanowiska należy uważać cały ruch emigracji; nie masz do zrozumienia jej działań innego klucza. Mocno by ubliżał całemu młodemu pokoleniu, znajdującemu się pośród nas – przy tym zbyt niekorzystne nastręczałby o sobie samym rozumienie – kto by wszystko co się między nami dzieje, do przeciwnego odnosił widoku, a nawet przez podsuwanie zbrodniczych zamiarów, niektóre zasady piętnem towarzyskich zbrodni chciał cechować […].

Zacznijmy już raz temu tak osławionemu bezrządowi w emigracji, tej tak okrzyczanej anarchii, przyglądać się cokolwiek bezstronniejszym okiem, a przekonamy się, że to jest tylko bezład pozorny, zamieszanie, towarzyszące każdemu liczniejszemu zebraniu, krzątającemu się bez przewodniczącej władzy, z samego niemal natchnienia, około jednej sprawy. Kto prócz tego, głębszym obdarzony rozumem, nie na wszystko okiem obecnej chwili nawykł spoglądać, nie sam pierwiastek niszczący postrzeże w działaniach emigracji. Jest w nich dużo siły ożywiającej, organicznej; żywiołu, sięgającego w daleką przyszłość; a jeżeli tu i ówdzie niedojrzałe, sprawę ogólną wykrzywiające, dają się napotykać wyskoki, i te raczej by chwilowym jeno złem nazwać wypadało, albowiem nie głuszą rozsądku publicznego, który wszędzie ma górę. Prawdziwie dobry instynkt narodowy nie przestaje kierować znacznie przeważającą większością, a ten instynkt, przewodnik wysokiego rozumu narodowego, jest w wielkich sprawach daleko pewniejszy, daleko nieomylniejszy, niżeli najbardziej wypróbowane, tak zwane dyplomatyczne rozumy. Ten sam instynkt naprowadził emigrację na Akt Poitierski3[3].

W reformie społecznej pozostał ostatni, pewny środek do zrzucenia z siebie obcego jarzma. Ale przypuśćmy na chwilę, że może się znajść nieprzewidziany dotąd, inny jaki ku temu sposób, i że kraj nasz dopiero po odzyskaniu niepodległości będzie potrzebował wielkiej reformy społecznej, na korzyść i w interesie ogromnej większości narodu, czego jeszcze dotąd nie zaprzeczasz. Zapytuję: czyli i w takim razie nie lepiej, że przygotowanie do tej wielkiej reformy społecznej, która nastąpić musi, zaczyna się na obcej ziemi, powoli, rozważnie, i to w sposób dość łagodny – jak żeby z jej zagajeniem czekać aż do kraju, gdzie zbieg zewnętrznych okoliczności z kwestii dziś tak prostej może zrobić węzeł nie do rozdzierzgnięcia, gdzie rozdęte namiętności, na poparcie wyobrażeń socjalnych jednej i drugiej strony, mogą wyzwać zastępy zbrojne i krwią bój rozstrzygać?… Komu przyszłość Polski szczerze jest na sercu, niechaj tego ważnego punktu lekkomyślnie nie pomija! – W paśmie wstrząśnień towarzyskich, którymi ludzkość do swego celu domierza, klęska moralna jednego lub kilku indiwiduów jest niczym, skoro się przez nią większemu złemu, a może bardzo krwawej katastrofie zapobiega. Jeżeli kraj nie ma na nas zwróconych oczu, cóż go mogą rozterki emigracyjne obchodzić? Jeżeli zaś, czego się spodziewać należy, bacznym okiem i życzliwym sercem spogląda na nas, to co się u nas dzieje, choć go często boleśnie dotknie i chwilowo zasmuci, pomyślnego na sprawę ogólną wpływu wywrzeć nie omieszka. Obrócenie refleksji na wewnątrz siebie jest początkiem wszelakiej mądrości – a zatem i politycznej. Stan, w którym dotąd wyłącznie (wedle twoich własnych słów) koncentruje się własność i oświata, wejdzie w siebie z rozwagą, oceni smutne położenie kraju i przyczyny takowego położenia sumiennie rozważy; uzna słuszność tego, o co doń interes ogromnej większości narodu, powszechne obecnego czasu wyobrażenia, cała ludzkość, głośno wołają; i weźmie zawczasu postanowienie, jakiego po nim cnota obywatelska, gorąca miłość kraju i niepodległości wymagać będą. – Jeszcze raz: powinszujmy sobie raczej, że zagajenie przyszłej zmiany społecznej zaczyna się na obcej ziemi, i że Akt Poitierski, jakkolwiek dotkliwy dla pojedynczych osób, tę kwestię witalną zawczasu pod rozwagę wywołał. Po pierwszym, wielkim czynie emigracji, to jest po jej staniu się emigracją, jest to, moim przekonaniem, najważniejsze wydarzenie. Tamtym krokiem założyliśmy w oczach całego świata żywą protestację przeciw obecnemu stanowi kraju, przeciw jego śmierci politycznej; tym zaś zapowiadamy równie głośno, że odsuniemy wszystkie przeszkody, jakie dotąd do odzyskania niepodległości stały na wstręcie. I kto wie, zanotuj sobie to w pamięci, czy rzeczywista społeczna reforma w Polsce nie zacznie się kiedyś datować od tego aktu?…

Atoli jak tyle wielkich inicjatyw, którym dopiero następne wypadki wagi nadały, tak i Akt Poitierski do dzisiejszego znaczenia przez zbieg okoliczności został podniesiony. Ludzie pewnej barwy politycznej, ukrywający się dotąd starannie, o których istnieniu tylko się domyślać było można z zabiegów emigracji szkodliwych, tyle niepolitycznym ile zuchwałym podjęciem rękawicy, jednemu rzuconej, głośno oznajmili wobec emigracji i całej Polski, że interes tej osoby jest ich własnym interesem, jej widoki i zamiary, dotychczasowe i przyszłe – ich wiarą polityczną. Ukonstytuowali się przy tym wydarzeniu w kastę jawną, przeciwną po wszystkie czasy ostatecznemu, jedynemu środkowi ku wydźwignięciu narodu spod obcego jarzma; a zaciekłość, z jaką się w najohydniejszych wyrazach, których w jakimkolwiek oświeceńszym kraju zaledwie do galerników i na deportację skazanych użyć można (rebut, ostatni wyrzut, kał każdego towarzystwa!), przeciw tak wielkiej większości emigracji odezwali, – dostatecznie pokazuje, że tym razem nie dwuznacznie, lecz z wszelką szczerością i z całej duszy działać zaczęli […]. Dobrze! Przyjmujemy to miano i odtąd pod tym rzeczywistym godłem, nie tylko większości emigracji, ale i większości narodu, w jego imieniu i interesie, w każdej porze i na każdym miejscu walczyć nie przestaniem!

Do tak ważnego stanowiska podniosły okoliczności Akt Poitierski; z takiego jedynie punktu należy go dziś pojmować. Lecz i w owym czasie, kiedy jeszcze za protestację przeciw jednej osobie mógł uchodzić, nie był on, jako wyraz większości emigracji, wcale niesłuszny. Dobrze powiedziano, że naród zawsze tyle wie z historii przez ustne podanie, ile mu wiedzieć warto. I ogół emigracji, choć ani w tajnie gabinetów niepoświęcony, ani grubych ksiąg nie wartował – wie o tym, że przez rodzinę Czartoryskich spłynęły na Polskę największe klęski. Oni to, August[4] i Michał[5], przyzwali Moskwę na nasze karki i potęgę jej wewnątrz kraju utwierdzili. Pierwszemu sejmowi pod bagnetami moskiewskimi marszałkował Adam[6], ten sam, który później w czasie Czteroletniego Sejmu w mundurze austriackim na obradach zasiadał. Kiedy się naród po raz pierwszy wstępnym bojem zerwał skruszyć jarzmo moskiewskie, Czartoryscy byli przeciw konfederacji barskiej, i odtąd w tym samym systemacie, aż do naszych czasów postępując niezachwianie, owo: jak igła magnesowa na północ, tak Czartoryscy ku Moskwie wskazują – niemal w przysłowie narodowe zamienili. Trudno to wszystko wymazać z pamięci cierpiącego narodu. Sprawiedliwy gniew boży dotyka jeszcze w siódmym pokoleniu za zbrodnie przodków; a gniew narodu nie ma tego uczynić w trzecim, kiedy prócz owych zbrodni rodu, to samo pokolenie znacznych się win dopuściło?…

Niektórzy z potępiających Akt Poitierski, choć zresztą systematowi Czartoryskiego przeciwni, z tym pospolicie dają się słyszeć, że właśnie kiedy go Moskwa na śmierć skazała, emigracja go ze swej strony za zbrodniarza stanu ogłasza. Jestże w tym (tak go chcą bronić) najmniejsza sprawiedliwość, jestże tu szlachetność? – Ten niby tak silny, wedle ich mniemania nieodparty argument, ostatni szaniec, za który się zwykle ze swoim rozumowaniem chowają, jest to blichtr pozornie tylko mamiący, którego czczość za pierwszym bacznym wejrzeniem wpada w oko. Mniejsza by jednak słyszeć go od ludzi powszedniego pojęcia; ale w twoich uściech, Maurycy, szczerze wyznaję, mocno on mnie zadziwia. I tobież to, pisarzowi politycznemu, obeznanemu z własnego doświadczenia z trudnymi w polityce stanowiskami, który już niejedno podobne, śliskie, fałszywe położenie własnym oceniałeś piórem, mam ja na pamięć przywodzić: że we wszystkich towarzyskich wstrząśnieniach, we wszystkich kwestiach socjalnych, które z przyrodzenia swego żadnego środka mieć nie mogą, wszelkie stanowisko pośrednie jest najzgubniejsze, bo obie przeciwne strony jednako, choć z różnych przyczyn, przeciwko sobie oburza?

W ostatniej naszej sprawie, w walce na śmierć o wydźwignięcie kraju spod obcego jarzma, były tylko dwie ostateczności, dwa ekstrema: chcieć tego i wszystkie siły ku temu rozwinąć – lub nie chcieć. W pierwszym tylko leżało niepochybne zbawienie kraju, a kto tego nie uczynił, zarówno jest winnym upadku sprawy wobec skutków, jakie z przeciwnego działania dla kraju wypłynęły, czy nim zresztą zła, czy dobra wiara kierowała. Miłość ojczyzny i poświęcenie dla dobra ogółu nie zna stopni. Kto nie uczynił wszystkiego, co mógł, co był powinien – nic nie uczynił. Kto wszystkiego nie poświęcił, nie tylko majątku, lecz przywilejów i przesądów – ten wszystko odmówił.

Ale nie dość na tym, że to pozostanie w fałszywym środku, to niedomknięcie do ostatecznego kresu powinności gubi najczęściej rzecz publiczną; tym samym giną niemal zawsze i ci, którzy w tym najniebezpieczniejszym stanowisku ratunek znaleźć mniemali. W każdym niemal socjalnym wstrząśnieniu mamy tak mnogie tego politycznego błędu przykłady, że go za coś powszechnie znanego uważać można. Błędu tego zresztą ludzie tęższej głowy i wyższego usposobienia dopuszczają się nader rzadko i raczej przez niemożność pojęcia od razu publicznej sprawy, nim takowa wybitnego lica nabierze, aniżeli przez fałszywe obrachowanie. Pospolicie bywa on skutkiem niedołęstwa umysłu i słabości charakteru. Nie umiejąc pojąć prawdziwego położenia rzeczy lub bojąc się przystąpić z całą energią do dobrej sprawy, ludzie takiego usposobienia, gdy ich los przypadkiem do działania powoła, zostają w pośrodku, na lodzie, i takim to sposobem stają u celu nienawiści i zemsty dwóch przeciwnych ostateczności. Nawet ze względu na osobistą pewność, jeżeliby w ważnych kwestiach towarzyskich mogło komu o to chodzić, daleko jest bezpieczniej stanąć u któregokolwiek z dwóch ekstremów, aniżeli zostać pośrodku, niemającym pod sobą żadnego gruntu ani wkoło siebie ujęcia. I sam szatan dlatego upadł – mówi Eciusz w Attyli Wernera[7] – ponieważ na pół drogi, w obłokach, stanął – inaczej byłby Bogiem!

Ludzi tego samego charakteru, postępujących tą samą koleją, jest więcej w Polsce i w emigracji, a w rewolucji oni niemal wyłącznie sprawą publiczną kierowali. Że zaś na samego Czartoryskiego powstała taka zawziętość, co cię szczególniej uderzyło, i to rzecz prosta. Daleko by bardziej przy tej okoliczności, mój Maurycy, uderzać powinno, że odkąd wysokie stanowisko pisarza w sprawie ogółu zamieniłeś na żołdowanie piórem w interesie jednego stronnictwa, jednego człowieka – w okamgnieniu i dawna twoja przenikliwość pisarska, i całe jasne pojmowanie rzeczy, cała bystrość postrzeżeń i żartkość dowcipu, ba, nawet pamięć tego, coś przedtem pisał, jakby z wiatrem uleciały! A wszak ci w historii Powstania[8] (t. II, 538) sam powiadasz, że książę Adam Czartoryski reprezentuje arystokrację (czyli, jak ją inny autor naiwnie nazwał, parti conservateur [partię konserwatywną]), która, mając najwięcej siły w sobie, a nie obróciwszy jej w ostatnich wydarzeniach na zbawienie kraju, wedle twego własnego zeznania, tym samym stała się najwinniejszą. Czartoryski reprezentuje dotąd to stronnictwo, był i jest widomą głową, sztandarem, około którego gromadzi się wszystko, cokolwiek chęcią zachowania starych przywilejów i przesądów (w tym chyba tylko sensie należy im słusznie nazwisko parti conservateur) stało dotąd i zawsze jeszcze w drodze do zbawienia kraju stanąć może; a więc w tę widomą głowę uderzyć było naturalnym i najprostszym środkiem do usunięcia jej szkodliwości. Ja, przyznam się, widzę tu raczej przy zdrowej polityce niezwykłe umiarkowanie i łagodność, ale nie zawziętość. Ci, którym ten Akt pierwszym przyszedł na myśl, nie chcieli nawet przypuścić, aby była jaka wyraźna partia, mogąca działać w duchu sprawie ogólnej przeciwnym; a jeżeli postrzegali więcej osób postępujących tą samą koleją, woleli raczej myśleć, że te ze spaczonych indywidualnych wyobrażeń, a nie z zasad partii działają. Nie chcieli ich zatem w masie potępiać, nie chcieli dawać powodu do domowej wojny w emigracji, bo przeciwnie spodziewali się, że przykład klęski moralnej, jaka jedną osobę spotka, może być dla reszty powodem do rozwagi i opamiętania się. Na nieszczęście, zawiodła ich ta nadzieja – ale to już nie ich wina.

Z jakiejkolwiek strony zechcemy oglądać ten ważny Akt emigracji, który nas dziś zajmuje, a który i w kraju silnego wrażenia sprawić nie omieszka, znikąd niepodobna mu uczynić zarzutu, który by się przed sądem ścisłej rozwagi i rozumu mógł długo ostać. Bardzo złej sprawy podjąłeś się bronić, mój Maurycy, bo sprawy osobistej, śliskiej, naprzeciw przekonaniu i interesu ogółu – i dlatego w każdym punkcie upadniesz. Czyń, co chcesz, wysilaj twój dowcip na najsubtelniejsze wynalazki w tym celu, a nie potrafisz ani utraconej ufności twemu dostojnemu klientowi przywrócić, ani wmówić w emigrację, że jego wysoka opieka jest jej niezbędnie potrzebną. Emigracja uorganizuje się nareszcie, jak jej będzie przynależało; ustanowi sobie władzę centralną, na jaką jej obecne położenie pozwoli; stanie nawet, jakby była jednym człowiekiem, na pierwsze hasło pod bronią, gdy ją do tego pomyślne okoliczności wezwą, a tymczasem na wszystkie z waszej strony nasuwane, jedynie do jej złudzenia dążące plany i projekty, w miarę jak na to będą zasługiwały, śmiechem lub wzgardą odpowie. Bądź pewny, że to samo nastąpi naprzód z twoim pociesznym, niedotrawionym planem do ustanowienia władzy insurekcyjnej.

Gdyby w tym całym projekcie, jak we wszystkich poprzednich zabiegach, prywatne dążenia partii nie tak zbyt widocznie na jaw się wybijały, myślałbym, że w swobodnym ustroniu, przy zupełnym wczasie i wygodach, przyszedł ci po prostu literacki pomysł, dać emigracji nową próbkę talentu, pokazać jej, że i najważniejsze przedmioty, np. insurekcję, można traktować w lekkim stylu listowym. I dopiąłbyś zupełnie celu; dowiodłeś bowiem, że w tym samym przedmiocie możesz z równą łatwością i styl rozmaicie zmieniać, tak jak zmieniasz stanowiska polityczne. Niepodobna najpotoczniejszej, najdrobniejszej materii z codziennego życia, traktować z przyzwoitszą lekkością i naiwnością. Pozwól, że cię twymi własnymi słowy przemawiającego wprowadzę:

Powiedzcie nam bracia, czy podzielacie z nami to przekonanie: że dla kilkudziesięciu milionów Polaków, gdy chcą jednej rzeczy, nie masz nic niepodobnego nawet w dzisiejszym choć tak okropnym położeniu?”

O, podzielamy zupełnie, i z tego stanowiska wychodząc, nie zwątpiliśmy ani na chwilę, że tego prędzej czy później w istocie zechcą. Ta jedyna nadzieja utrzymuje nas dotąd; przez nią jedynie na przyszłość Polski spoglądamy.

Napiszcie nam bracia, czy i to przekonanie z nami podzielacie: żebyśmy się chwycili wszelkich środków wojowania godnych Atylli[9] i Dżengiskana[10], aby raczej cała ziemia nasza spustoszała w takiej obronie, jak pod jarzmem i okrucieństw świętego przymierza?…”

A, to cokolwiek trudniejsze pytanie; ale zastanówmy się chwilkę. Długa, ciężka niewola, a wszystkie dotąd usiłowania bezskuteczne, niezmierny, niesłychany ucisk, a więc i opór musi być taki… Aleć spustoszenie – to rzecz okropna!… Ha! trudno, nie masz innego środka; czy od nas, w obronie kraju, czy pod jarzmem i okrucieństw nieprzyjaciela – zawsze spustoszenie! A gdyby zaś rzecz inny wzięła obrót? – Czyliż to ma być niepochybne, że musimy kraj przy obronie spustoszyć? Że go rzeczywiście w perzynę obrócimy?… A wszak ci to, kto się na wszystko odważa, najczęściej samą odwagą wszystko zyskuje. Nieraz kto życie postawił na wielką sprawę i celu dopiął i sam wyszedł nietknięty. W wielkich przedsięwzięciach może to służyć za regułę powszechną. Ale ponieważ już samo takie postanowienie jest okropne, straszne, więc cicho tylko – przede wszystkim, aby się nasze matki, siostry i żony o tym nie dowiedziały – przystajemy i na to!

„A zatem przystąpmy (takie jest następstwo myśli w całym twoim projekcie) nasamprzód do ustanowienia władzy centralnej, której pierwszym charakterem powinna być możność zawiązania stosunków z narodem; a potem (ma się rozumieć) zajmiemy się insurekcją”.

Hola bracia! co na to, z żalem wam odpisujemy, żadną miarą nie możemy pozwolić, a to z następujących przyczyn:

Naprzód: kto chce insurekcji przez tych samych ludzi, a zatem i tymi samymi środkami, które się dotąd tylokrotnie pokazały niedostateczne, ten insurekcji szczerze chcieć nie może; że zaś projekt właśnie tych samych ludzi ma na widoku, niżej udowodnimy.

Po wtóre: przypuściwszy nawet, co jeszcze od podobieństwa do prawdy bardzo jest dalekim, że ci ludzie, uznawszy swoje dotychczasowe błędy, chcieliby nareszcie użyć tych środków, jakie do podźwignięcia Polski od dawna mieli w ręku, to przez tak jawną, publicznymi pismami obwieszczaną gotowość do tego, uskutecznieniu swych chęci sami najwyraźniej stają na przeszkodzie. Kto rzeczywiście insurekcję robić zamyśla, nie ogłasza tego przez pismo publiczne, nie uprzedza naprzód nieprzyjaciela, cały kraj w szponach trzymającego, aby się miał na baczności i ostatnie komunikacje, jeśli jeszcze jakie pozostały, poprzecinał. To by było najwyższe absurdum.

Ale kogóż ty to, Maurycy, myślisz durzyć tymi bredniami?… Twoje dawniejsze figle emigracyjne, że się tak delikatnie wyrażę, zanadto są już znane, a nikomu także nietajne, na jakąś obecnie wszedł drogę. Wielu jest takich, którzy w tym projekcie widzą nowy zamach na wyrzucenie emigracji poza granice Francji i Europy, mniemając, że skoro by się udało wciągnąć do niego emigrację, łatwo by potem było wystawić ją przed rządem francuskim za wichrzycielkę publicznego porządku. Ja co do siebie chociaż tego zarzutu wprost odpierać nie myślę, wątpię jeszcze, czy by aż tak nikczemny podstęp mógł się za tym projektem ukrywać. Ja widzę w nim zabiegi do innego celu.

W pierwszych zaraz chwilach emigracji obaliłeś trafnymi pamfletami komitet kaliski[11], a w nadziei, że do składu komitetu Lelewelowskiego[12] wejść zdołasz, jak najusilniej dopomagałeś do jego ustanowienia. Nie dopisały ci kreski, i natychmiast stałeś się pierwszy jego zaciętym przeciwnikiem. Gdy komitet pod Dwernickim[13] przyszedł do skutku, czyniłeś równie zabiegi do wywierania nań swego wpływu, a gdy cię i tu nadzieje omyliły, naprzód nurtować pod nim, a później jawnie przeciw niemu występować zacząłeś. Mniejsza atoli w tym wszystkim co do samej opozycji; ale widoki do tego niezbyt czyste sam dzisiaj wyjawiasz.

W historii Powstania spowiadając się z wszelkich zapędów do władzy, sam wyraźnie zeznajesz, żeś biegł do niej nagle – nadto nagle, i dlatego bez skutku. Nie sprzeciwię się zresztą temu, co z tego powodu, niejako tłumacząc się powiadasz: że w rewolucji chcieć wielkiego we władzy udziału dla przewiedzenia swej opinii, jeżeli jesteśmy przekonani, że ta opinia sprawę publiczną podnieść może, nie jest jeszcze grzechem; – ale rwać się do władzy na bruku paryskim, i to do władzy czysto imaginacyjnej – tego dotąd pojąc nie mogę i za największą śmieszność uważam.

Zdaje się jednak, że i ty już nareszcie tę śmieszność poznałeś, a widząc nadto, że władza w emigracji nie może za sobą nieść tych samych, co w kraju korzyści, pomyślawszy: lepiej panom służyć jak z gołymi panować, starania i zabiegi w inną obróciłeś stronę. Tu jest cały sekret twego teraźniejszego postępowania, tu źródło wszystkich pism i projektów. Stronnicy Panów w upadku naczelnika własną widzą klęskę. Chcieliby à tout prix [za wszelką cenę] ratować jego znaczenie; ale co tu począć z niesforną emigracją? Oto pokazać jej insurekcję! Mniejsza z tym, jeżeli po trzech dniach każdy się o niemożności przywiedzenia jej do skutku przekona – tu chodzi tylko o chwilowe pozyskanie większości emigracji, o omamienie jej na razie; jak sobie dalej postąpić, o tym się później pomyśli. Taki ułożywszy projekt zredagowanie onego naturalnie tobie powierzają, i po prostu cię za narzędzie do ustanowienia w emigracji nowego komitetu, w duchu, a jeżeli się uda i pod prezydencją Czartoryskiego używają. Maurycy, Maurycy! Z pisarza narodowego postąpić na przyszłego nadwornego pisarza w Puławach – winszuję ci, ale nie zazdroszczę!

Zbieram wyrzeczone przez ciebie tu i ówdzie myśli, i zbliżam je ku sobie dla wystawienia na jaw prawdziwych twoich, dość niezręcznie osłanianych zamiarów.

W historii Powstania, obliczając wszelkie środki sprawę naszą w czasie ostatniej rewolucji zbawić mogące, powiadasz: skoro absolutyzm żołnierski upadł, gdy siła rewolucyjna nie zdołała się zorganizować, a sejm monarchię postanowił, wypadało koniecznie żywego króla, i to króla Polaka, posadzić na tronie; albowiem sam interes dynastyczny mógł nas już tylko od zguby ocalić; – a tuż przed tym twierdzeniem, kilkunastu jeno stronicami poprzedzony, jak najgorliwiej, co się nazywa con amore [z miłością] nakreślony wizerunek „Człowieka stanu wyższego rzędu, z delikatnym taktem politycznym i jakąś melancholijną żałością w wejrzeniu, który przez większą część swego życia z monarchami tylko i ich ministrami przestawał; Pana przemożnego, udoskonalonego w kunszcie dyplomatycznym, nawykłego we wszystkim poczynać sobie dyplomatycznie, to jest delikatnie, ostrożnie i z wolna; ostatniego z tych Panów polskich, których sobie trudno wystawić bez dworu i dworaków” – dostatecznie okazujesz, kogo byś był owym żywym królem polskim widzieć pragnął.

Dziś znowu, chcąc przez Pismo okólne z Auxerre ustanowić w emigracji komitet insurekcyjny, czyli władzę w duchu zasad insurekcji, a kładąc za jej pierwszy warunek możność zawiązania stosunków z krajem, tego samego człowieka stanu, co to we wszystkim nawykł poczynać sobie delikatnie, ostrożnie i z wolna, pomimo że te wysokie zalety dyplomatyczne w insurekcjach jak najmniej popłacają, przeciwnie wielce są szkodliwe – najwyraźniej na Prezesa tego komitetu insurekcyjnego nasuwasz; albowiem Listem z Auxerre projekt ten poprzedzającym, właśnie jego za człowieka najrozleglejszych stosunków w kraju ogłaszasz, i powstanie przeciw niemu emigracji, jako rzucenie się na ostatnią komunikację, jaka nam z własnym krajem pozostała, skarcić usiłujesz. – Niewczesny, śmieszny nawet nasuwaczu i chwalco przyszłej twojej dynastii! – żeby żeś choć w tej całej sprawie zasługę oryginalności pomysłu miał za sobą; lecz i w tym uprzedził cię – i jeszcze kto taki?… […]

Wszelako, pomimo starań i zabiegów, jakich w interesie twojej i księdza Praniewicza[14] dynastii niezmordowanie łożyć nie ustajesz, trudno by jeszcze dotąd było z pewnością w tej mierze coś pomyślnego przepowiedzieć; albowiem zdaje się, jakoby godność królewska, której dom Czartoryskich od dawna wygląda, nie mogła wyjść spod wpływu złej gwiazdy.

W połowie zeszłego wieku było już niemałe do tego podobieństwo, że ich nadzieje spełnione zostaną. Dwaj najcelniejsi mężowie tego rodu, najznakomitsi w owej porze ludzie stanu na północy, jak o Michale i Auguście powiadasz, uśmiechali się już w duchu do korony mającej wkrótce, jak się spodziewali, dyplomatyczne czoło którego z nich ozdobić, gdy wtem obłudna, niewdzięczna ich przyjaciółka i protektorka północna, pamiętniejsza raczej na kilka rozkosznych chwil w objęciu czerstwego młodzieńca spędzonych[15], aniżeli na ważną posługę tych, którzy jej własny kraj u stóp carskiego tronu złożyli, koroną przez nich oczekiwaną niedołężne skronie swego oblubieńca ozdabia.

Teraz znowu, kiedy dwaj pisarze tak różnych wyobrażeń i tak spornego usposobienia, prawie przeciwlegli sobie we wszystkim, spotykają się zdumieni w najważniejszym punkcie i interes ich dynastii najpiękniej zaczyna prosperować, trzeba jak na nieszczęście, aby tak pomyślnie składającej się konstelacji drużyna niezgrabnych przyjaciół zaszła w drogę, i cały horoskop na bardzo zasmucającą obróciła przyszłość. Postrzegli na dalekim horyzoncie małą chmurkę, z której nawet i kropla deszczu mogła nie spaść – nuż tedy, dla rozpędzenia onej, bić w ogromny dzwon głupstwa, i tą najpotężniejszą siłą atrakcyjną na wszelakie nieszczęścia tak prywatne jak publiczne prawdziwą sprowadzili burzę. Kogo Bóg chce ukarać, nie zawsze mu rozum odejmuje; często zsyła mu niezręcznych przyjaciół ku radzie i pomocy.

Tym razem jednak niebezpieczeństwo dynastii grożące jest daleko większe. Ludy się oświecają wzajemnie; czasy królewskie szybko uciekają. Jeszcze moment, a może nikt, bez narażenia się na pośmiech uliczny, nie poważy się i wspomnieć o królewskości. Dlatego trzeba by co prędzej wynaleźć jaki środek ku zapobieżeniu przed czasem zupełnemu dyskredytowi przyszłej polskiej dynastii. Nuże! ludzie stanu z przybocznej rady królewskiej, wystąpcie z jakim silnym coup d’état [zamachem stanu];… ale co prędzej, bo już niewiele chwil do stracenia! Najlepiej podobno będzie, jeżeli zdołacie skłonić Najjaśniejszego Pana, aby, antycypując nawet przyszłą powagę królewską, za pomocą najwyższej uchwały zabronił swoim przyjaciołom opiekować się nadal interesem dynastii. Jeżeli to nie wstrzyma ich zabiegów, szczerze wyznaję, iż wcale nie widzę, czym by interes dynastyczny mógł ocaleć.

Ale wróćmy do istotnego przedmiotu i zakończmy bez ironii, z całą powagą, na jaką wielki interes narodu i twoje własne stanowisko pisarza w tym chlubnym zawodzie zasługuje.

Emigracja w masie uczyniła już może dotąd wszystko, co mogła najważniejszego uczynić. Jaki ją los nadal czeka, czy jej pomyślne okoliczności pozwolą jeszcze stanąć z orężem w sprawie własnego kraju? Lub czy na dłuższą rozproszy się i zmarnieje? – O tym w obecnej chwili z jednaką niepewnością mówić można. Jedno co żadnej nie podlega wątpliwości jest, że na wszelaki wypadek i pojedynczo nawet, przez propagandę słowną, niezmiernie korzystnie na ogólną sprawę działać może i powinna. Kraj polski nie wyprze się swych synów. Nie wyprą się nas nasi współbracia w jarzmie, skoro do uciśnionych, sami na wygnaniu, w interesie wielkiego ogółu, o ostatecznym jego wybawieniu przemawiać będziemy. Głos nieszczęścia podwójnej słowom nadaje wagi. Słowa nasze wemkną się głęboko w ich obywatelskie, gorącą miłością Ojczyzny pałające serca i na większości, do najtrudniejszych poświęceń na pierwsze hasło gotowej, zamierzonego skutku sprawić nie omieszkają. A ponieważ znaleźć się mogą i uporni twardych głów i twardszych jeszcze serc, u których proste słowa: chcecie być wolnymi, a sprawiedliwymi być nie umiecie, wstępu nie znajdą – do tych więc przede wszystkim z całą potęgą słowa odzywać się dziś należy. Zaklinajmy ich na żywy Bóg!, aby zapamiętałą niewyrozumiałością i uporem całego kraju nad przepaścią nie stawiali. Wszystko co przyjść musi, do pewnego tylko punktu wstrzymywać się daje; do tego kresu doszedłszy występuje z siłą – a natenczas biada wszelkim zaporom! W dawnej rewolucji francuskiej zgromadzone całego narodu zebranie w jednej chwili zniszczyło przywileje piętnastu wieków, aby nadchodzącą burzę odwrócić – ale już było za późno! Nie odwrócili okropnego wstrząśnienia, które wszystko z posad socjalnych wywróciło, a to jedynie dlatego, że z wymierzeniem sprawiedliwości aż do ostatniego momentu czekali.

Taki jest wzniosły zawód pisarzy emigracyjnych – to ich najwyższe powołanie. Wiem dobrze, żeś i ty o tym jednako przekonany; atoli poświęcając się dziś sprawie prywatnej, co większa ogólnemu interesowi narodu przeciwnej, samowolnie narażasz się na to, iż cokolwiek jeszcze kiedyś w sprawie powszechnej prawdziwie pożytecznego możesz powiedzieć, w posłuch nikomu nie pójdzie. W piśmiennictwie bowiem politycznym rękojmia moralna bardziej niż w jakimkolwiek innym rodzaju idzie na uwagę, a raz takową, nie powiem straciwszy, ale nawet w wątpliwość podawszy, nie łatwo ją znowu odzyskać. Ale gdybym nawet i ten tak ważny punkt chciał pominąć, czyliż zechcesz piękną kartę w świeżo upłynnionej przeszłości czysto literackiej zaćmić dzisiejszym tak dla ciebie niepochlebnym stanowiskiem? Czyliż dopuścisz, aby twoi dawni przyjaciele, twoi rówieśnicy, ci, którzy na twoje pierwsze pomyślne kroki we wspólnym zawodzie patrzyli z chlubą i rozkoszą, żałując kiedyś żeś z nimi do końca nie wytrwał, tak o tobie jak ty niedawno w rzewnie skreślonym obrazie o Szaniawskim[16] powiedzieli?… Słuchaj mnie Maurycy – już nie do pisarza politycznego, ale do dawnego przyjaciela we własnym i nas wszystkich imieniu przemawiam: droga, na której stoisz, w bardzo cię kręty labirynt zaprowadzi!

Zwykłem wszystko mówić otwarcie, a więc i tu nic uchylać nie myślę. Oto jeszcze moment, jeszcze jeden krok dalej – a możesz się znaleźć w położeniu, że aby się przynajmniej konsekwentnym w działaniu okazać, będziesz musiał wyrzec się wszystkiego coś dawniej pisał, wyrzec się jak ów, którego nazwiskiem pisma tego kalać nie chcę[17], który nieszczęśliwy naród za trupa obwołując, z bezprzykładnym cynizmem, jak obrzydliwy robak, sam tego trupa toczy – wszystkich najszlachetniejszych uczuć, najwznioślejszych wyobrażeń młodości. – Maurycy! Odzywam się do ciebie po raz ostatni; rozważ to należycie – a może jeszcze do odwrotu nie będzie za późno.

 

Paryż, dnia 29 listopada 1834 r.

 

Ludwik Nabielak (1804-1883), Działacz polityczny, poeta, inżynier górnictwa. Urodził się 16 grudnia 1804 r. w Stobiernej. Studiował we Lwowie, tam też rozpoczął karierę literacką. W 1830 r. przybył do Warszawy i zaangażował się w działalność spiskową przy boku Piotra Wysockiego. Wziął udział w wydarzeniach Nocy Listopadowej, prowadząc wraz z Sewerynem Goszczyńskim atak na Belweder, bezskutecznie próbując zabić lub pojmać wielkiego księcia Konstantego. Działał w Klubie Patriotycznym, wziął też udział w walkach zbrojnych. Po upadku powstania wyemigrował. W roku 1834 władze carskie skazały go zaocznie na śmierć. Przez kilka miesięcy należał do Towarzystwa Demokratycznego Polskiego, ale wskutek jednego z wielu sporów wewnętrznych w tej organizacji, został wykreślony z listy jej członków. Popularyzował nauki Andrzeja Towiańskiego, z powodzeniem przekonując do nich m.in. Juliusza Słowackiego. Uzupełnił swe wykształcenie, uczęszczając do szkół w Mont­pellier i Paryżu – w 1843 r. uzyskał dyplom inżyniera górnictwa. Kierował gazowniami w Barcelonie i Nimes oraz kopalnią miedzi Mazaja w Algierii, pracował też w Société générale de crédit industriel et commercial. Zmarł 14 grudnia 1883 r. w Paryżu.

Prezentowany tekst jest przedrukiem broszury opublikowanej w Paryżu w 1843 r. Zostały w nim pominięte przypisy, w których Nabielak m.in. cytuje obszerne fragmenty tekstów Mochnackiego.

[1] Zob. biogram Maurycego Mochnackiego w zakładce „Słownik Postaci. Nabielak nawiązuje do opublikowanego na tej stronie listu do generała Józefa Dwernickiego.

[2] Tj. Wincenty Kadłubek (ok. 1150-1223) – prawnik, duchowny, biskup krakowski, jeden z najwybitniejszych polskich kronikarzy, autor Kroniki polskiej.

[3] Odezwa z 29 listopada 1834 r., o treści: „Wychodźcy polscy, ujrzawszy z zadziwieniem: iż książę Adam Czartoryski poważa się działać w interesach emigracji, na szkodę jej całości i przeznaczenia; i zważywszy, że niewiadomość o uczuciach, jakie obudza w rodakach postępowanie tego człowieka w rewolucji i emigracji, może wprowadzić w błąd najszczerszych przyjaciół sprawy ludu polskiego, mają za obowiązek publiczne ogłosić, iż tenże Adam Czartoryski, nie tylko nie posiada ich zaufania, ale uważany jest za nieprzyjaciela polskiej emigracji” (Akt z roku 1834 przeciw Adamowi Czartoryskiemu wyrazicielowi systemu polskiej arystokracyi, Poitiers 1839, s. 14).

[4] August Aleksander Czartoryski (1697-1782) – wojewoda ruski od 1731 r., jeden z filarów „Familii” Czartoryskich. W wielkim stopniu przyczynił się do wzrostu jej potęgi politycznej i majątkowej w pierwszej połowie XVIII wieku. Jego wielkim niezrealizowanym planem politycznym było uzyskanie korony polskiej dla syna – Adama Kazimierza Czartoryskiego.

[5] Michał Fryderyk Czartoryski (1696-1775) – książę, kanclerz wielki litewski (od 1752), jeden z twórców i przywódców „Familii” Czartoryskich, próbującej przeprowadzić reformy ustrojowe w Polsce korzystając z kurateli rosyjskiej.

[6] Adam Kazimierz Czartoryski (1734-1823) – książę, generał ziem podolskich, pisarz, zwolennik reform, członek Komisji Edukacji Narodowej i komendant Szkoły Rycerskiej.

[7] Nawiązanie do sztuki Friedricha Wernera (1768-1823) Attila, König der Hunnen.

[8] M. Mochnacki, Powstanie narodu polskiego w roku 1830 i 1831 (Paryż 1834).

[9] Attyla (406-453) – wódz Hunów od 445 r., twórca imperium rozciągającego się od obecnej Danii i Renu po Bałkany i Morze Kaspijskie.

[10] Czyngis-chan (1155 lub 1162-1227) – władca mongolski, do 1206 r. znany jako Temudżyn, który zjednoczywszy koczownicze plemiona mongolskie i tureckie, stworzył imperium rozciągające się od Oceanu Spokojnego po Morze Czarne i zagrażające Europie. Znany był z talentów militarnych i organizacyjnych, ale i z okrucieństwa.

[11] W listopadzie 1831 r. środowisko kaliszan – liberałów znanych z działalności w Królestwie Polskim, których część znalazła się we Francji na emigracji po powstaniu listopadowym – stworzyło w Paryżu Komitet Tymczasowy Emigracji Polskiej. Na jego czele stanął ostatni prezes Rządu Narodowego w czasie insurekcji, lider kaliszan, Bonawentura Niemojowski. Krytykowany przez przedstawicieli innych nurtów emigracji, m.in. Maurycego Mochnackiego, KTEP rozwiązał się, gdy powstał Komitet Narodowy Polski.

[12] Komitet Narodowy Polski – z Joachimem Lelewelem na czele – powstał 5 grudnia 1831 r. w Paryżu. Skupiał działaczy republikańskich. W jego gronie dochodziło do licznych tarć i rozłamów. W grudniu 1832 r. został zamknięty przez władze francuskie. O Lelewelu zob. przypis 7 w tekstach Maurycego Mochnackiego.

[13] Komitet Narodowy Emigracji Polskiej działał w latach 1832-1834. O Dwernickim zob. biogram w zakładce „Słownik Postaci”.

[14] Tomasz Praniewicz (1793-1869) – ksiądz, autor wierszy, od 1822 r. mieszkający w Paryżu, od 1832 r. związany z polską emigracją, zwłaszcza Czartoryskimi, dziekan w klasztorze Abbaye aux Bois (1842-1858).

[15] Nabielak wspomina tu młodzieńczy romans Katarzyny II ze Stanisławem Augustem Poniatowskim.

[16] Józef Kalasanty Szaniawski (1764-1843) – jeden z najbardziej kontrowersyjnych polskich myślicieli przełomu XVIII i XIX w., początkowo wyznawca idei jakobińskich, następnie lojalistycznych i zachowawczych. Brał aktywny udział w życiu publicznym Księstwa Warszawskiego. W Królestwie Polskim był m.in. prokuratorem generalnym, dyrektorem wychowania w Komisji Rządowej Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego i kierownikiem Biura Cenzury. Gorliwa działalność w roli urzędnika carskiego czyniła go postacią bardzo niepopularną. Był autorem m.in. dzieła O naturze i przeznaczeniu urzędowań w społeczności, rzecz o krótkich napomknieniach z daleka wskazujących drogę do głębszego wywodu (1809).

[17] Adam Gurowski (1805-1866) – polski działacz polityczny, w Królestwie Kongresowym związany z kaliszanami, następnie przeszedł na pozycje radykalne. Wziął udział w powstaniu listopadowym, po którym udał się na emigrację do Francji. Tworzył wraz z Joachimem Lelewelem Komitet Narodowy Polski, po odejściu z tej organizacji współorganizował Towarzystwo Demokratyczne Polskie, ale na przełomie 1832/1833 r. został z niego usunięty. Głośnym wydarzeniem było jego zerwanie ze sprawą polską, potępienie powstania listopadowego i zwrócenie się do władz carskich z prośbą o amnestię. Przeszedł na pozycje panslawistyczne (La vérité sur la Russie, 1835) i apostazji narodowej – dzięki czemu mógł uzyskać pracę w administracji rosyjskiej (choć nieodpowiadającą jego aspiracjom, sięgającym doradzania carowi). W 1844 r. opuścił Rosję i mieszkał kolejno w Niemczech, Szwajcarii i Włoszech. W 1849 r. wyemigrował do USA, gdzie kontynuował działalność na rzecz interesów rosyjskich, był znanym publicystą – w czasie wojny secesyjnej wspierającym Północ – i napisał wysoko ocenione książki Russia as it is (1854) i America and Europe (1857).