Emigracja polityczna w Paryżu w latach 80-tych. Paliwem politycznym była „Solidarność”

Roman Graczyk

Roman Graczyk

Publicysta, autor m.in. książek Cena przetrwania? SB wobec Tygodnika Powszechnego oraz Konstytucja dla Polski. Tradycje, doświadczenia, spory.

Niniejszy tekst nie jest oparty na badaniach źródłowych, a jedynie na mojej pamięci. W latach 1980-1982 kilkakrotnie przebywałem we Francji, w tym od lipca 1981 r. do września 1982 r. bez przerwy, zaś po powrocie do Polski aż do 1989 r. utrzymywałem kontakt z polską emigracją „solidarnościową” w Paryżu.

Roman Graczyk

Publicysta, autor m.in. książek Cena przetrwania? SB wobec Tygodnika Powszechnego oraz Konstytucja dla Polski. Tradycje, doświadczenia, spory.

Po ogłoszeniu stanu wojennego w Polsce znalazłem się wśród tych działaczy Solidarności i Niezależnego Zrzeszenia Studentów, którzy niejako z konieczności pozostali dłużej (niekiedy na wiele lat) na Zachodzie. Przez pewien czas, zanim podjąłem decyzję o powrocie, byłem w sytuacji emigranta politycznego (réfugié politique), chociaż wewnętrznie nigdy do końca się z tym statusem nie pogodziłem. W każdym razie obracałem się w kręgach młodych Polaków, których w Paryżu zatrzymał stan wojenny i którzy z tego faktu wyciągali pewne wnioski co do swojego publicznego zaangażowania „tam”, dopóki nie mogli / nie chcieli wrócić „tu”. Środowiska te skupiały się w pierwszych miesiącach po 13 grudnia 1981 r. koło uniwersytetu Jussieu, a potem pewna ich część wokół nowo założonego miesięcznika „Kontakt”, którego pierwszy numer ukazał się w maju 1982 r.

Jak wielu innych, uczestniczyłem wtedy w rozmaitych mityngach, najczęściej studenckich, na których objaśniałem naszym gospodarzom sytuację w Polsce, niekiedy przybierało to kształt quasi-wykładów o historii Polski. Byliśmy goszczeni przez związki studenckie (m. in. UNEF-ID[1]), związki zawodowe (przede wszystkim CFDT[2], FO[3] i CFTC[4]), partie polityczne (głównie PS[5] i MRG[6]), stowarzyszenia, parafie katolickie etc. Włączyłem się w organizację „Kontaktu”, a w jego pierwszych numerach pomieściłem kilka artykułów pod pseudonimem Gwidon Radwan. Od razu „Kontakt” stał się – podobnie jak paryski komitet Solidarności – jednym z ośrodków koordynacji kontaktów z podziemną Solidarnością i podziemnym NZS-em w kraju. Z Francji popłynęła do Polski szeroką falą pomoc charytatywna, która częściowo była wykorzystywana jako przykrycie dla pomocy sprzętowej i finansowej dla struktur podziemnych w Polsce. W drugą stronę płynęły wiadomości i prasa podziemna – wkrótce pokaźnym jej zbiorem dysponowała także redakcja „Kontaktu”. Odkąd we wrześniu 1982 r. wróciłem do Polski, stałem się pośrednikiem pomiędzy Bronisławem Wildsteinem (naczelnym redaktorem „Kontaktu”) a jego współpracownikami w kraju, potem także pomiędzy Wojciechem Sikorą (przedstawicielem krakowskiego podziemnego periodyku „Arka”) a jego współpracownikami w Polsce. Od 1983 r. obsługiwałem kanał przerzutowy Kraków – Paryż, który korzystał z walizy dyplomatycznej konsulatu francuskiego w Krakowie.   

Obserwacje poczynione wówczas – czyli 30 lat temu i więcej – są podstawą faktograficzną tego artykułu.

 

*  *  *

 

Wiadomości o strajkach w Polsce w lipcu 1980 r. nie zajmowały w prasie francuskiej wiele miejsca. Dopiero strajk w Stoczni Gdańskiej w drugiej połowie sierpnia, wraz z jego rozrastaniem się – powstaniem Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego i przyłączaniem się doń kolejnych zakładów Trójmiasta i Wybrzeża – trafił na czołówki gazet i na pierwsze miejsca w wiadomościach radia i telewizji. W ostatnich dnia sierpnia temat strajku w chantier naval de Gdansk był już wszechobecny w mediach. Podpisanie Porozumień Sierpniowych przez Jagielskiego i Wałęsę z wielkim długopisem w dłoni było we Francji wydarzeniem tej rangi co lądowanie człowieka na Księżycu w 1969 r. Ale pozostawiło trwalsze skutki w mentalności społeczeństwa. We francuskich reakcjach na gdańskie porozumienie królowało niedowierzanie, czy tego rodzaju ugoda komunistycznego państwa ze zbuntowanymi robotnikami (w teorii: podporą tego państwa) będzie respektowane. W tym momencie dobrze przeczuwano, że wraz z powstaniem wolnych związków zawodowych stało się coś leżącego całkowicie w poprzek kilkudziesięcioletniej praktyki realnego socjalizmu w Europie Wschodniej. I zasadnie – jak się okazało po kilkunastu miesiącach – pytano o trwałość tego rozwiązania, opartego na nader kruchej równowadze politycznej.      

Pierwsze, charakterystyczne dla tego kraju reakcje na powstanie Solidarności wiązały się z narodowo-religijną symboliką strajku w Stoczni oraz z osobą Lecha Wałęsy, który zrazu zaczął się publicznie prezentować jako katolik. W oczach licznych moich rozmówców z jesieni 1980 r. te fakty – w Polsce w ogóle niebudzące zdziwienia – były trudne do pogodzenia z wolnościowym przesłaniem strajków w lecie 1980 r. i powstania związku zawodowego, który w oczywisty sposób zderzał się z totalitarną naturą systemu. Ta trudność wynikała z innej roli historycznej Kościoła katolickiego w Polsce i we Francji: u nas raczej sprzymierzeńca wolności politycznej w walce z opresją, tam raczej sprzymierzeńca opresyjnej władzy w walce z wolnością polityczną. Dlatego przykład polski był dla Francuzów wprawdzie trudno zrozumiały, ale zarazem bardzo pociągający.

Można śmiało powiedzieć, że fenomen Solidarności z punktu stał się wyzwaniem intelektualnym i moralnym na wielką skalę. Naturalnie wiązało się to z pewnym ciągiem wydarzeń „odczarowujących” komunizm w oczach ludzi Zachodu. Gdyby Solidarność powstała 10 lat wcześniej, z pewnością nie wywarłaby takiego wpływu na świadomość zachodniej opinii publicznej, jaki w rzeczywistości wywarła. Trzeba bowiem pamiętać, że zjawisko to w jakiś sposób sytuowało się w linii innych wydarzeń od 1953 r. roku, które krok po kroku delegitymizowały komunizm: bunt robotników Berlina Wschodniego, rewelacje XX Zjazdu KPZR i destalinizacja, interwencja wojskowa ZSRR na Węgrzech, interwencja wojskowa Układu Warszawskiego w Czechosłowacji, odkrycie świata GUŁ-agów dzięki literackiej Nagrodzie Nobla dla Aleksandra Sołżenicyna, wstąpienie na tron papieski arcybiskupa Krakowa. Solidarność przychodziła wtedy, gdy cały ten ciąg wydarzeń znacznie już nadwątlił wiarę zachodnich lewicowych intelektualistów w wyzwoleńczy wymiar komunizmu. Dla tych, którzy już myślowo wyzwolili się spod uroku marksizmu, Solidarność stała się znakiem nadziei na przezwyciężenie Jałty. Dla tych natomiast, którzy jeszcze żywili wiarę w marksizm, ale byli zawiedzeni jej wykonaniem w krajach bloku sowieckiego, stała się znakiem nadziei na realizację – wreszcie! – ustroju prawdziwie socjalistycznego.

To drugie podejście, w Polsce bardzo mało zrozumiałe, we Francji z jej rewolucyjnymi tradycjami miało poważną bazę społeczną. W tym miejscu trzeba podkreślić, że zaangażowanie Francuzów na rzecz Solidarności, jakkolwiek przekraczało podziały polityczne, było bardziej powszechne i głębsze ze strony politycznej lewicy niż ze strony prawicy. Ludzie prawicy, o ile angażowali się na rzecz Polski (na rzecz Solidarności), to raczej z pobudek humanitarnych niż ideowych. Ludzie lewicy bardzo często angażowali się dlatego, że w Solidarności widzieli jakąś formę spełnienia swoich politycznych marzeń. Oto związek zawodowy rzuca wyzwanie opresyjnej władzy, oto robotnicy zyskują wpływ na funkcjonowanie swoich zakładów pracy (l’autogestion), oto zew wolności wychodzi od ludu i ogarnia większość społeczeństwa. To wizja niemal rewolucyjna. Można powiedzieć, że w sympatii i konkretnych postawach pomocowych dla Polski ze strony ludzi francuskiej lewicy było sporo z tego poczucia przywróconej lewicowej nadziei na lepszy świat, sporo poczucia, że oto tam w dalekiej Polsce udaje się po części zrealizować wielki lewicowy projekt, którego nie udało się zrealizować we Francji. Dopowiedzmy tę myśl do końca: były to, w okresie gdy Partia Socjalistyczna szykowała się do zdobycia władzy, nadzieje na przełamanie kapitalizmu, co było o tyle paradoksalne, że w Polsce po 35 latach niszczenia i zohydzania kapitalizmu, po 35 latach aplikowania komunizmu/socjalizmu pustych półek sklepowych i aktywnych milicyjnych pałek kierowanych przeciw robotnikom, wiara w komunizm/socjalizm właśnie gwałtownie się załamywała.

Tymczasem we Francji lewica miała zaraz zdobyć władzę po ćwierćwieczu rządów prawicowych i zapowiadała nie tyle korektę systemu, co jego gruntowną zmianę. Najlepiej wyrażało to hasło wyborcze socjalistów z 1981 r.: Rompre avec le capitalisme! („Zerwać z kapitalizmem!”). W Polsce takie hasła były przyjmowane jako wyraz nieświadomości istoty sporu wolnego świata z komunizmem. Warto odnotować tę różnicę, bo ona pokazuje paradoksalność popularności Solidarności i w ogóle sprawy polskiej nad Sekwaną. Dość powiedzieć, że francuscy lewicowi zwolennicy i pomocnicy Solidarności, pragnący szybkiego „zerwania z kapitalizmem”, wspierali ruch w Polsce, który nie do końca był tym, czym było ich wyobrażenie o tym ruchu. Nie zmienia to faktu, że ich pomoc była szczera, masowa i szczodra.        

 

*  *  *

 

Szok 13 grudnia 1981 r. był we Francji powszechny i bardzo głęboki. To było wydarzenie, którym żyły nie tylko media, ale żyli nim zwykli ludzie przez wiele miesięcy, a powszechna sympatia do Polski utrzymywała się przez wiele następnych lat. Manifestacja solidarności z Solidarnością, bodaj 15 grudnia 1981 r., zgromadziła nieprzeliczone rzesze paryżan, oceniano jej liczebność na 100 tys. uczestników. Szok z powodu wyprowadzenia na ulice w Polsce czołgów przeciwko wolnym związkowcom był tak wielki, że stało się niejako obowiązkowym zachowaniem osób publicznych potępić czyn generała Jaruzelskiego. Określano go powszechnie jako zamach stanu (le coup d’Etat) – co zresztą nie było całkiem zgodne z prawdą, jeśli pamiętać, że Jaruzelski stał na czele rządzącej od 1944 r. partii (zamachem stanu było raczej przejęcie władzy przez komunistów u schyłku II wojny światowej). W każdym razie w oczach przeciętnego Francuza komunistyczny reżim w Polsce stał się z dnia na dzień synonimem władzy wybitnie opresyjnej, porównywalnej z reżimami dyktatorskimi Ameryki Południowej, co we Francji było oceną bardzo deprecjonującą, chociaż w Polsce niekoniecznie. Z kolei oponenci generała Jaruzelskiego stali się synonimem odwiecznej walki o wolność – szczególnie gdy po kilku dniach padli zabici w kopalni „Wujek”. Z miejsca wytworzyło to psychologiczną sytuację podobną do tej znanej z czasów napoleońskich czy z czasów po powstaniu listopadowym, gdy Polacy byli zbiorową figurą bojowników o wolność (les combatants de la liberté). Oznaki sympatii dla Polski / dla Solidarności były spontaniczne i spotykane na każdym kroku. Od występów artystów scenicznych, poprzez deklaracje polityków, akcje związkowców i działaczy stowarzyszeń, aż po dobroczynne odruchy pojedynczych ludzi, wyciągających do Polaków pomocną dłoń. Do rangi symbolu – ze względu na masową popularność tego artysty – urosły powtarzane kilkakrotnie gesty aktora i piosenkarza Yvesa Montanda, który na zakończenie swoich koncertów zamiast wychodzić na scenę do braw, kazał spuszczać kurtynę z napisem Solidarność – publiczność biła frenetyczne brawa, zarazem artyście, jak i polskim bojownikom o wolność, których ten szyld reprezentował.

Władze francuskie natychmiast wprowadziły szereg ułatwień administracyjnych dla obywateli polskich przebywających we Francji: automatyczne przedłużenie prawa pobytu (carte de séjour), jednorazowy zasiłek finansowy, bardzo duże ułatwienia w uzyskaniu azylu politycznego. Analogicznie, i stosownie do swoich możliwości, zareagowały związki zawodowe, stowarzyszenia, parafie i pojedynczy ludzie: powszechnie pomagano Polakom, którzy znaleźli się 13 grudnia we Francji, traktując ich automatycznie jak uchodźców politycznych, chociaż tylko niewielka część tej masy ludzkiej mogła rzeczywiście obawiać się represji w przypadku powrotu do Polski.

Analogicznie do tej – zarówno urzędowej, jak i spontanicznej – pomocy dla Polaków we Francji rozpoczęła się nader szeroka akcja pomocy humanitarnej dla Polaków w Polsce. Środowiska polskie we Francji były od razu proszone o radę, komu i jak najskuteczniej pomagać w Polsce. W kręgach bliżej związanych z Solidarnością i z Niezależnym Zrzeszeniem Studentów te rady szybko przybrały postać kontaktów z „konspirą” w kraju. Ruszyły słynne konwoje humanitarne z Paryża i z niezliczonej ilości miast i miasteczek z całej Francji. Był to – na poziomie pomocy humanitarnej – masowy odruch serca, angażujący tysiące, jeśli nie dziesiątki tysięcy ludzi. Była to – na poziomie pracy politycznej – świadoma pomoc dla podziemnych struktur Solidarności w Polsce. Z naszej perspektywy była to działalność par excellence antykomunistyczna. Warto byłoby zbadać, jak się ta sprawa jawiła dla francuskich związkowców, działaczy politycznych czy społecznych o nastawieniu lewicowym, socjalistycznym lub trockistowskim, skoro – jak to wyżej objaśniałem – przed 13 grudnia ich motywacje pomocy dla Polski były często wyrazem jakiejś postaci wiary w socjalizm – z jego ideałami, a bez wad realnego socjalizmu na wschód od Łaby. Moja intuicja, oparta na doświadczeniu tamtych miesięcy, podpowiada mi, że doszło tu w trakcie współpracy z Polakami do poważnych przewartościowań. W końcu ci działacze wiedzieli, że wysyłają powielacze, maszyny offsetowe czy pieniądze związkowcom w Polsce, którzy już w żaden socjalizm nie wierzą, a socjalizm realny aktywnie zwalczają. Ludzie, którzy jeździli do Polski z konwojami, spotykali się, najczęściej w zabudowaniach kościelnych, gdzie gromadzono pomoc charytatywną, z działaczami podziemnej Solidarności. Można przyjąć, że w czasie tych nocnych rozmów znikały ostatnie złudzenia naszych francuskich przyjaciół co do natury socjalizmu realnego, a to musiało w jakiś sposób rewidować ich wiarę w socjalizm w ogóle.

Od wczesnej wiosny 1982 r. zaczął się tworzyć w Paryżu miesięcznik „Kontakt”, jego kadry wywodziły się przede wszystkim z działaczy krakowskiego NZS-u i krakowskiego Studenckiego Komitetu Solidarności. Naturalnym liderem tego środowiska był Bronisław Wildstein. Wśród najczynniejszych organizatorów „Kontaktu” należy wymienić Wojciecha Sikorę, Andrzeja Mietkowskiego, Annę Krajewską, Zbigniewa Jankowskiego, Leszka Czarneckiego czy Radosława Nowaka. Ważną rolę odgrywał b. członek KSS „KOR” Mirosław Chojecki, który po uruchomieniu pisma został w nim dyrektorem wydawniczym. „Kontakt” był pismem „solidarnościowej” emigracji. Jak wskazuje już jego nazwa, zamiarem uczestników tego środowiska było utrzymanie – mimo ograniczeń narzuconych przez stan wojenny – kontaktu z Polską. „Kontakt” chciał, korzystając z przywileju wolności słowa, którego nie mieli wtedy Polacy w kraju, tworzyć refleksję na temat polskich szans „wybicia się na wolność”. Bez wątpienia już od swego powstania środowisko „Kontaktu” nie żywiło żadnych złudzeń wobec realnego socjalizmu. A wiemy, że nieco inaczej było z wcześniejszymi falami emigracji politycznej – tą wojenną, z której wywodziło się środowisko Jerzego Giedroycia i miesięcznik „Kultura”, a także z tą marcową i wydawanego w Londynie kwartalnika „Aneks” braci Aleksandra i Eugeniusza Smolarów. Jednak na początku lat 80-tych trudno byłoby wskazać pod tym względem różnice pomiędzy „Kulturą”, „Aneksem” i „Kontaktem”. Środowisko „Kultury” życzliwie przyjęło młodych ludzi skupionych wokół „Kontaktu”, nie traktując ich jako konkurencji, lecz jako przejaw naturalnego procesu sztafety pokoleń.

Wszystkie trzy środowiska nastawione były priorytetowo na Solidarność w tym sensie, że wszystkie uważały powstanie wolnego związku zawodowego w Polsce za przełomowe wydarzenie w dziejach komunizmu nad Wisłą. Wszystkie trzy były po 13 grudnia 1981 r. zgodne w tym, że przetrwanie Solidarności podziemnej, a wraz z nią przetrwanie i umocnienie podmiotowości społeczeństwa polskiego, organizującego się w opozycji, a co najmniej niezależnie od władzy komunistycznej, ma kapitalne znaczenie dla szans „wybicia się na wolność”. Wszystkie trzy uważały, że doświadczenie Solidarności ma ogromne znaczenie dla przyspieszenia procesów dezintegracyjnych w całym bloku sowieckim w Europie Środkowej.

Solidarność była najważniejszym atutem polskiej emigracji w tym czasie. Również emigracja londyńska, skupiona wokół rządu emigracyjnego, stała na tym stanowisku. Gdy chodzi o Paryż, to w ramach tego ogólnego założenia „Kultura” niekiedy decydowała się na zbieranie głosu w wewnątrz-opozycyjnych, krajowych sporach – zwykle dając głos raczej jednej niż drugiej stronie. „Kontakt” był pod tym względem bardziej powściągliwy.

W każdym razie rolą emigracji w krajach osiedlenia było wpływanie na rządy (tu: na rząd francuski) w takim duchu, żeby sprawa polska była aktywną kartą w ich grze dyplomatycznej. Chodziło więc o to, żeby opiniotwórcze czynniki francuskie nie uznały, że w Warszawie panuje spokój (l’ordre règne a Varsovie) i to kończy problem polski, lecz żeby stały stanowisku, że polskie aspiracje wolnościowe, choć zostały zduszone siłą, są ciągle aktualne. Inaczej mówiąc, chodziło o przekonanie sfer rządzących do tego, że ów spokój jest jedynie wymuszony terrorem, zaś w rzeczywistości Polacy odrzucają panujący system. Do tego argument z Solidarności był bardzo przydatny: znacznie bardziej nośny niż wszystko, co dało się powiedzieć o antysystemowych działaniach w Polsce od 1956 do 1980 r.

Zaraz w pierwszych dniach obowiązywania w Polsce stanu wojennego francuski minister spraw zagranicznych Claude Cheysson sformułował – w odpowiedzi na pytanie dziennikarza, co Francja zrobi wobec użycia w Polsce siły – słynne zdanie: „Oczywiście nic nie zrobimy” (Bien entendu nous ne ferons rien). Minister był tu szczery, ale z politycznego punktu widzenia nawet zbyt szczery. Bowiem presja społeczeństwa francuskiego na rząd francuski w kwestii polskiej w owym czasie była naprawdę duża. Zatem – politycznie – nie opłacało się rządowi stawiać spraw aż tak szczerze. Naturalnie, Francja – i szerzej w ogóle Zachód – nie miała wtedy możliwości militarnie interweniować, jeśli nie chciała się wystawić na militarną ripostę Kremla. Ale pozostawały inne środki. I w tym zakresie polska emigracja polityczna miała jakieś możliwości oddziaływania.

Mimo powszechnej po 13 grudnia sympatii dla Polski we francuskiej opinii publicznej, w mediach nie było aż takiej jednomyślności. Były prezentowane stanowiska bardziej ugodowe w stosunku do reżimów komunistycznych oraz bardziej w stosunku do nich rewindykacyjne. Te pierwsze uosabiał swoją publicystyką na tematy polskie Bernard Margueritte, warszawski korespondent prawicowego dziennika „Le Figaro”[7]. Te drugie – historyk i sowietolog, publikujący m.in. na łamach konserwatywnego kwartalnika „Commentaire”, Alain Besançon. Dla Margueritte’a ekipa Jaruzelskiego i jej linia była politycznie bezalternatywna, co więcej oceniał ją jako linię umiaru. Dla Besançona – przeciwnie – ekipa stanu wojennego, którą oceniał jako neostalinowską, powinna być poddana naciskom Zachodu, bo pod jego wpływem możliwe były ustępstwa reżimu.

Chodziło o to, aby skłonić rząd francuski do polityki bliższej stanowisku Besançona niż stanowisku Margueritte’a. Aby to osiągnąć, trzeba było utrzymywać zainteresowanie Polską ciągle na wysokim poziomie, co stawało się coraz trudniejsze w miarę, jak polityka normalizacji w Polsce przynosiła pewne owoce w postaci zniechęcenia społeczeństwa do aktywnego popierania podziemia „solidarnościowego”.

Do Polski aż do 1989 r. często przyjeżdżali dziennikarze z Francji, niezależnie od tego, że prasa francuska miała w Warszawie swoich stałych korespondentów[8]. Niejednokrotnie miałem za zadanie kierować przybyszów z Francji do odpowiednich, miarodajnych osób w Krakowie i okolicach, związanych z Solidarnością, lub służyć im jako tłumacz. Stąd wiem, że mimo iż kadry „konspiry” pod koniec lat 80-tych kurczyły się, francuscy dziennikarze starali się widzieć głębiej, zadając pytania o wewnętrzną spójność systemu komunistycznego – a ta, mimo że „porządek panował w Warszawie”, była już wtedy w rozsypce. To by świadczyło o znacznej sile odziaływania polskiej diaspory w we Francji na francuskie kręgi opiniotwórcze.

 

*  *  *

 

Kilka lat po dojściu do władzy w ZSRR Gorbaczowa „ojczyzna światowego proletariatu” postanowiła zwinąć parasol ochronny nad wasalnymi reżimami w Europie Wschodniej. Komunizm w naszej części świata załamał się pod wpływem własnych sprzeczności. W tym momencie nie było obojętne, czy w krajach obozu komunistycznego istnieje opozycja i jaka jest ta opozycja. Przypadek polski był pod tym względem wyjątkowy – opozycja była doświadczona, zarazem zróżnicowana ideowo, jak i zwarta politycznie pod przywództwem Lecha Wałęsy, który najpierw zdobył to przywództwo w sierpniu 1980 r., ale potem potrafił je utrzymać i umocnić w ciągu siedmiu trudnych lat po 13 grudnia 1981 r. Niezależnie od tego, jakie były wewnętrzne podziały nowej polskiej elity przejmującej władzę w 1989 r. i jakie były racje poszczególnych uczestników tych sporów, z perspektywy zachodnich przyjaciół Polski ważne były przede wszystkich dwie rzeczy: zwartość i przywództwo opozycji, która nagle stawała się nową elitą władzy. Otóż takiej sile politycznej, jaką była Solidarność, można było sprzyjać, bo ona gwarantowała stabilność i przewidywalność. Powstającej demokratycznej Polsce, w której władzę przejmuje Solidarność łatwiej było pomóc (np. umarzając kredyty czy torując drogę do międzynarodowych i europejskich instytucji). W tym duchu oddziaływali na zachodnie rządy wybitni Polacy przebywający na emigracji – także ci z Paryża. W porównaniu z emigracją z innych krajów komunistycznych, nasza miała w ręku więcej argumentów. Dzięki temu nowa Polska, chociaż musiała przełamać wiele trudności związanych ze schedą po komunizmie, miała ułatwiony start, zyskawszy sobie na progu nowej epoki przychylność zachodnich rządów.

 

 

Tekst powstał w ramach projektu Ośrodka Myśli Politycznej Emigracja polityczna. Przypadek polski. Dofinansowano ze środków MHP w ramach Programu „Patriotyzm Jutra”. Tekst dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska. Pewne prawa zastrzeżone na rzecz Autorów i Ośrodka Myśli Politycznej.

[1]     Union Nationale des Etudiants de France – Indépendat et Democratique.

[2]     Confédération Française Démocratique du Travail.

[3]     Force Ouvrière.

[4]     Confédération Française des Travailleurs Chrétiens.

[5]     Partie Socialiste.

[6]     Mouvement des Radicaux de Gauche.

[7]     Zob. R. Graczyk, „Monsieur Enigme” – Bernard Margueritte, „Zeszyty Historyczne” 2009, nr 168.

[8] Bernard Guetta, a potem Sylvie Kauffmann dla „Le Monde”, Bernard Margueritte dla „Le Figaro”, Krzysztof Wolicki dla „Le Matin”, Pierre Vodnik (Andrzej Wojciechowski) dla „Liberation”.